top of page
  • Instagram
Search

Zimowe szczytowanie...

  • Writer: Ewelina Jędryszczak
    Ewelina Jędryszczak
  • Jan 21, 2021
  • 14 min read

Updated: Apr 23, 2021

Góry zimą, można a nawet trzeba...

Często pytają mnie znajomi i mniej znajomi, czy się nie boję tak zimą po górach chodzić. Odpowiedź jest prosta. Boję się! Myślę, że paradoksalnie ten strach mnie nakręca do dalszych działań. No taka natura ;-)

Właściwie nie wiem czy mam prawo o tym pisać, bo specjalistą nie jestem. W związku z tym na wstępie informuję tych, którzy zechcieliby się tym wpisem zainspirować, żeby skonsultowali się wcześniej z lekarzem lub farmaceutą a moje pisanie potraktowali jedynie orientacyjnie i z przymrużeniem oka.

  • Faza przygotowawcza (na sucho)

Od czego my zaczęliśmy? Od teorii i błądzenia w niej po omacku. Ponieważ jestem osobą, która stara się przewidzieć wszelkie czarne scenariusze, rozgrywa je w swojej głowie, szuka rozwiązania zanim problemy się pojawią, więc takie teoretyczne przygotowanie dawało mi delikatny komfort i rozwiewało czarne chmury. Czy da się wszystko przewidzieć? Nie! I tego dobitnie uczą góry, szczególnie zimą.

Więc jak wyglądało to przygotowanie? Zaczęliśmy od czytania tego co na temat turystyki zimowej piszą w Internecie. Źródło kompletnie do dupy! Mogłabym napisać, że nie polecam, ale od czegoś trzeba zacząć i mieć się do czego odnieść. Zapisałam się również do kilku prężnie działających grup na Facebooku (Beskidomaniacy, Sudety z plecakiem, Karkonosze, itp.), które zrzeszają wydawałoby się fachowców. Patrząc po zdjęciach, które są tam zamieszczane, to w zimie sami specjaliści są członkami tych grup. Pełno tam pięknych ujęć wschodów i zachodów słońca w zimowej odsłonie. Gorzej, kiedy chcesz tym specjalistom zadać jakieś nurtujące Cię pytanie, z natury tych trywialnych i na poziomie żółtodzioba. Tutaj już nie jest tak pięknie. W najlepszym układzie niczego się nie dowiesz a w najgorszym wyleje się na Ciebie wiadro pomyj. Pamiętam jedno takie moje pytanie o aktualną pogodę na Śnieżce i o to co należałoby ze sobą zabrać, żeby przeżyć taką zimową eskapadę na królową Karkonoszy. Gdybym zastosowała się do udzielonych porad chyba nie wyszłabym zimą nawet do przydomowego lasku. Dowiedziałam się, że pytanie o pogodę w górach jest bez sensu. Jak się nie znam, to mam siedzieć w domu na dupie. A zdjęcia publikowane w sieci nie są żadną wskazówką, bo ludzie publikują ujęcia z czasów swojej młodości, ale zapominają je opisać i wyglądają jak zrobione wczoraj. Prawie zawsze świeci na nich słońce i są cudowne widoki. To nawet logiczne, bo gdy wieje wiatr z prędkością 80 km/h i temperatura sięga -20 stopni, kto normalny robi zdjęcia?! Nie jest jednak tak, że dzięki temu doświadczeniu niczego się nie nauczyłam. Otóż zrozumiałam, że nie warto się wychylać, lepiej przycupnąć, poczytać jakie inne głupie pytania zadają Ci, którzy myślą, że mogą się czegoś dowiedzieć od mądrzejszych od siebie, poczekać na rozwój akcji. Nauczyłam się też sprawdzać wiarygodność podawanych informacji.

Moim zdaniem najlepszym źródłem informacji o aktualnych warunkach w górach są: zapisy kamer on-line (górne stację kolejek narciarskich, niektóre schroniska górskie, hotele, etc), aplikacje pogodowe (np. pogoda&radar), informacje zamieszczane na profilach lub stronach lokalnych grup GOPR lub TOPR. Jeśli chodzi o grupy na FB czy Instagramie to jeszcze rzucam okiem do treści publikowanych w #Aktualnewarunkiwgórach. To jedyny profil (moim zdaniem), który umieszcza rzetelne informacje, opatrzone nazwą miejsca i datą.

  • Niezbędny sprzęt

Kiedy już się tak naoglądałam i naczytałam, czas był stosowny na podjęcie jakiś działań. Nadmienie, że nie tylko ja oglądałam i czytałam, ale mój On również. Różnica między nami polegała na tym, że on już miał za sobą wyprawę zimową na Czerwone Wierchy a ja byłam zupełnie zielona w temacie. On podszedł do zadania praktycznie, wybrał się na swoją pierwszą zimową wyprawę jako członek większej grupy uprawiającej ten sport pod bacznym okiem przewodnika tatrzańskiego. Jest to zdecydowanie dobre rozwiązanie dla początkujących w Tatrach. Nie trzeba się wówczas martwić prawie o nic, a informacja o wyposażeniu jakie trzeba ze sobą zabrać jest prosta jak lista zakupów na sobotnią wycieczkę do Lidla. Dodatkowo nie musimy inwestować w sprzęt typu: czekan, raki, bo o to również zadba nasz przewodnik. Ta jego wyprawa dała nam również wiele praktycznych informacji, które wykorzystaliśmy podczas wspólnego zimowego wejścia na Czerwone Wierchy. Ciekawostka, w drodze spotkaliśmy tego samego przewodnika tatrzańskiego, który prowadził kolejną grupę nieśmiałych śmiałków.

Chcieliśmy jednak być samodzielni, więc teoretycznie przygotowani, w końcu od słów przeszliśmy do czynów. Postanowiliśmy skompletować podstawowy, brakujący nam sprzęt.

Zaczęliśmy od zakupu raków i raczków. Brzmi podobnie, wygląda podobnie, różni się ceną i ma nieco inne zastosowanie. Rączki zabieramy na łatwiejsze szlaki, tam gdzie nie spodziewamy się ekstremalnych warunków, lodu. Raki (w naszym przypadku koszykowe, taki rodzaj) to już level hard, na trudne szlaki, do przemierzania ośnieżonych i oblodzonych szlaków. Jeśli planujesz zimowe wędrówki górskie to musisz podjąć decyzję czy chcesz je kupić, czy wypożyczać, bo taka opcja również istniej. Ich zakup to jednak dość spory wydatek, ale bez nich, naszym zdaniem, nie ma co marzyć o bezpiecznych zimowych górskich wycieczkach. Można przeczytać na wspomnianych wyżej grupach często zadawane pytanie: Jakie warunki w górach, da się bez raczków? I odpowiedź: Da się. XD! Kiedyś nawet weszłam z jednym znawcą tematu w polemikę, dlaczego wprowadza ludzi w błąd i naraża ich na niebezpieczeństwo?! Jego odpowiedź mnie rozwaliła: ,,Jak debil się nie zna na rzeczy i chce iść, to niech idzie, ja nie będę po sobie śladów zamiatał żeby po nich nie szedł!,, Ja jednak pozamiatam. Trzeba w zimie mieć raki lub rączki!!! Można ich nie użyć, bo warunki okażą się idealne i dobre buty (i nie chodzi tutaj o ich cenę a o dobrą podeszwę) będą wystarczające, ale trzeba je mieć. W przypadku raczków, które dla początkujących są wystarczające, jest to wydatek ok 120 zł. Czy warto za taką cenę ryzykować? Raki będą nas kosztować nieco więcej ok. 350 zł, tutaj można się zastanowić nad wypożyczeniem (ok. 10 zł/dziennie w sklepie Taternik). Nawet w Poznaniu jest wypożyczalnia, więc nie ma żadnego problemu z dostępnością takiego sprzętu. Podane powyżej ceny są na naszą kieszeń, jak z każdym sprzętem, górna granica kosztów praktycznie nie istnieje, zależy od zasobności portfela, fantazji jego właściciela i potrzeb. Ponieważ my chodzimy zimą, raczej w niższe partie gór, dotychczas nie nabyliśmy jeszcze czekanów i kasków, ale są na naszej liście zakupów ;)

My nie ruszamy się w góry bez kijów trekkingowych, więc to też element, w który warto się zaopatrzyć. Oczywiście znawcy tematu będą mieli tutaj wiele do powiedzenia, jakie to cudowne właściwości powinny posiadać nasze kije, z ilu elementów powinny się składać i ile ważyć, ale moim zdaniem ważne, żeby były. Jak ktoś załapie bakcyla sam będzie wiedział, jaki sprzęt ma wymienić na nowszy model. Pierwsze zimowe wejście na Śnieżkę odbyłam z kijami za 30 zł, kupionymi na wejściu do Karkonoskiego Parku Narodowego, ponieważ moje zostały w aucie a ja przesądna jestem i nie lubię się wracać:)

Latarka czołówka (z braku tejże, każda inna latarka) i baterie zapasowe. Ja wiem, że nikt nie planuje pozostać w górach po zmroku (poza tymi, którzy to planują;)), ale bywa różnie i nie jesteśmy Panami sytuacji. Zgodnie ze starą maksymą lepiej nosić… Jaką nabyć, to już kwestia dowolna, byle działała, również w niskich temperaturach. Zimą dni bywają krótkie i czasami zabraknie, do bezpiecznego zejścia, dosłownie pół godziny, pamiętajmy też, że w lesie jest zwyczajnie ciemniej.

Dla mnie w takiej apteczce lub obok niej nie może zabraknąć miejsca dla koca termicznego, zwanego nie bez powodu kocem ratującym życie. Kosztuje 5-10 zł, zajmuje niewiele miejsca, a może zrobić kawał dobrej roboty. W najlepszym układzie posłuży nam jako koc, kiedy będziemy chcieli gdzieś usiąść i nie zmoczyć sobie tyłka a w najgorszym razie być może uratuje nam życie. Zawsze mam przy sobie w plecaku. Teraz już go nawet nie wypakowuję. Jeśli chcemy zatrzymać ciepło owijamy się srebrną stroną do środka, srebro przy ciele i błyszczymy jak złotko na zewnątrz!

Dalej ważna rzecz - apteczka. Oczywiście nie chodzi o to, żeby wlec ze sobą plecak medykamentów, ale warto zabrać niezbędne minimum. Ja do tego minimum zaliczam: leki, które się bierze na stałe, lek przeciwbólowy, plastry, maść przeciwbólową, bandaż elastyczny, gazę jałową i jakiś preparat do odkażania (dostępne w saszetkach jednorazowych, aby nie nosić flaszki wody utlenionej XD), maść/sztyft na otarcia, ustnik do sztucznego oddychania (brzmi groźnie, ale to maleństwo), rękawiczki jednorazowe, nożyczki. Tylko tyle i aż tyle. Nie korzystamy za każdym razem, ale kilka razy się zdarzyło ratować siebie lub innych.

Dla mnie w takiej apteczce lub obok niej nie może zabraknąć miejsca dla koca termicznego, zwanego nie bez powodu kocem ratującym życie. Kosztuje 5-10 zł, zajmuje niewiele miejsca, a może zrobić kawał dobrej roboty. W najlepszym układzie posłuży nam jako koc, kiedy będziemy chcieli gdzieś usiąść i nie zmoczyć sobie tyłka a w najgorszym razie być może uratuje nam życie. Zawsze mam przy sobie w plecaku. Teraz już go nawet nie wypakowywuję. Jeśli chcemy zatrzymać ciepło owijamy się srebrną stroną do środka, srebro przy ciele i błyszczymy jak złotko na zewnątrz!

I teraz gadżet z którym się nie rozstajemy (my ludzie), czyli telefon komórkowy. Must have! Pamiętać należy, żeby był naładowany. W niskich temperaturach bateria krócej trzyma. Fajnie mieć ze sobą również powerbank i kabel, żeby w razie czego móc się podładować i korzystać z technologii. To pieroństwo, choć to przedmiot martwy, potrafi być złośliwy i rozładuje się akurat wtedy, kiedy będziemy chcieli zrobić piękne zdjęcie i to będzie ten jeden, jedyny moment, albo będziemy chcieli sprawdzić swoją lokalizację bo się zgubimy.

  • Odzież i obuwie

Tutaj dodam, że część niezbędnych rzeczy już mieliśmy na tym etapie przygotowań. Góry to dla nas pasja i najlepszy sposób spędzania wolnego czasu od zawsze, a jedynie zimowe wyprawy miały być czymś nowym i wymagały doposażenia. Mamy również doświadczenie (raczkujące) narciarskie, więc wykorzystujemy też część odzieży zakupionej do tych celów. Warto więc przejrzeć szafę i nie od razu rzucać się na zakupu, bo może mamy w szafie odzież sportową, która da się wykorzystać. Gdyby jednak ktoś chciał zacząć swoją przygodę z górskim wędrowaniem i nie posiadał nic, co by się do tego celu nadawało, to musi jeszcze uzupełnić swoją garderobę w odpowiednią odzież i bieliznę, najlepiej termiczną. Ciepłe skarpety. Dobrą kurtkę i spodnie dedykowane na niskie temperatury. Plecak, na wycieczki jednodniowe wystarczy 20l, ale już kilkudniowe wypady wymagają nieco większej ładowności. Zwróćcie uwagę, żeby wasz plecak miał pokrowiec przeciwdeszczowy, fajnie jak rzeczy, które się w nim niesie są do końca wycieczki suche. Wersja domowa - można zabrać worek na śmieci i też będzie dobrze. Czapkę, szalik/komin i rękawiczki a czasem warto mieć również kominiarkę. Dobrze zabrać ze sobą okulary słoneczne lub gogle narciarskie. Pierwsze dają nam wytchnienie, kiedy będzie świeciło słonko i odbijało się od białego puchu, drugie, kiedy będzie wiał wiatr i ciął nas śniegiem lub drobinkami lodu prosto w oczy (i to wcale nie jest żart).

Co to znaczy kiedy piszę, że coś ma być dobre? Ano absolutnie nie, że ma być markowe, czy drogie. Ma się sprawdzić i spełnić swoje zadanie. Ja nie lubię zabierać na wyjścia w góry, czy to zimą czy to latem, nowych rzeczy. A co jak się nie sprawdzą? Będę w czarnej D! Dlatego kurtka i spodnie sprawdzone, w miarę możliwości wodoodporne (są preparaty którymi można zaimpregnować odzież tak jak obuwie) i ciepłe. Buty wygodne, nieprzemakalne, z dobrą podeszwa (u nas vibram, ale ile ludzi tyle poglądów), zapoznane z naszą stopą, za kostkę, pokryte dodatkowo impregnatem do obuwia. Co do zakupów odzieży, to posiłkujemy się czasami sklepami z odzieżą używaną i można tam znaleźć prawdziwe outdoorowe perełki. Jeśli komuś nie straszne secend hendy, to polecam wybrać się na łowy.

Mój prywatny przepis na komfort termiczny - ubieram się na cebulkę. Zakładam na siebie kilka warstw i w każdej chwili mogę coś ściągnąć, ale też mam w plecaku zapasowe ubranie i mogę na siebie coś założyć. Zawsze też zabieram dodatkowe skarpety i rękawice, nigdy z nich nie korzystałam, ale mój instynkt samozachowawczy podpowiada mi żeby je mieć. Każdy musi poznać swoją termikę. Próbnie można się wybrać zimą na długi spacer i sprawdzić czy jest mi w tym zestawie zimno czy ciepło. W góry zastosowałabym jedną warstwę więcej. Taka moja uwaga, nie ma nam być gorąco na starcie a pot lać się po tyłku, w miarę wysiłku fizycznego będzie nam cieplej a przepocone ubranie nie jest naszym sprzymierzeńcem na mrozie.

Stuptuty to taki patent, który dba o to, żeby nasze spodnie były suche, pomimo brodzenia w śniegu i błocie. Nie są konieczne, ale lepiej je mieć jak nie mieć. Zabezpieczają nam też buty, przed wsypaniem się do nich śniegu. Ktoś miał łeb, żeby to wymyślić. W naszym przypadku niefirmowe, po kolorze widać, że z zasobów wojskowych, najważniejsze, że dają radę.

  • Strawa

Termos z gorącym napojem. Nie musi być wielki, przecież będziemy go nosić przez całą wycieczkę na własnych plecach. Mnie np. kompletnie zaskoczyła jednego razu moja nestea, która zamarzła bezczelnie w plecaku. I byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie to, że chciało mi się pić a w postaci lodu nijak nie chciała opuścić butelki.

Niektórzy biorą piersiówkę z czymś mocniejszym. Można, nie trzeba, ale trzeba uważać z ilością XD.

Coś na ząb. Tutaj każdy musi zabrać co lubi i co je. My jesteśmy bezwęglowodanowi i bezglutenowi, więc mamy lekko pod górkę. Odpadają batony. Radzimy sobie jednak i zawsze w plecaku mamy coś dobrego. Nie ma sensu, naszym zdaniem, brać plecaka pełnego kanapek, bo trzeba pamiętać, że to wszystko co zabierzemy wyląduje na naszych plecach, ale zapas jedzenia musi być. Czy to będzie kanapka, baton, czekolada, pęto kiełbasy czy coś innego to już indywidualna sprawa. Musi dać się zjeść w niskiej temperaturze i dawać kopa energetycznego.

Dla większych wariatów, w miejsca gdzie nie ma schronisk na szlaku i na dłuższe wyprawy, dobrze zabrać kuchenkę turystyczną, ale to już znacznie bardziej zaawansowana historia.

  • Mapa

Tutaj nowoczesne technologie wychodzą nam naprzeciw, ale też dają złudne poczucie bezpieczeństwa. Są różne aplikacje ze szlakami turystycznymi (np. mapa-turystyczna.pl), są mapy google. Pamiętajmy!!! W górach nie zawsze jest zasięg, a już na pewno nie ma go tam, gdzie go najbardziej potrzebujemy. Dlatego warto mieć ze sobą mapę papierową. Ja wiem, to przeżytek, niepraktyczna, wielka, kto by to brał?! Ja biorę. Warto pomyśleć o jej nabyciu wcześniej. Teraz można kupić mapy zalaminowane, które posłużą nam na wieki, zarówno zimą jak i latem a jeszcze może potomni z nich skorzystają..

Są znacznie lepsze od tych on-line ponieważ widać na nich znacznie więcej, np. całe pasmo, łatwiej zaplanować ciekawą wycieczkę nie depcząc po własnych śladach i nie potrzebują zasięgu ani prądu aby działać. Korzystamy również z tych on-line, dla wygody własnej, ale nie ufamy im bezgranicznie. Wielokrotnie gubiły zasięg w najmniej oczekiwanym momencie.

Lubimy sobie przestudiować trasę a czasami nauczyć się jej na pamięć, to nie trudne zapamiętać kolor szlaku jakim mamy się poruszać i punkty orientacyjne. Czasami robimy screeny z zaplanowanej trasy, wyznaczonej w aplikacji, to też jest jakaś metoda XD. Należy pamiętać, że nie wszystkie szlaki nadają się do pieszych wędrówek zimą, trzeba wziąć to pod uwagę planując trasę. Są szlaki, które są zamykane zimą np. Perć Akademików, szlak w masywie Babiej Góry (znakowany na żółto), czy szlak ze Schroniska PTTK Strzecha Akademicka do Białego Jaru (również żółty) w Karkonoszach. Najwięcej takich wykluczeń znajdziemy niewątpliwie na szlakach tatrzańskich, ale nie będę o nich pisać ponieważ zimowe Tatry to jednak nie góry dla początkujących (moim zdaniem).

  • Złote rady nie od parady

📌 Szminka nawilżająca/krem tłusty w żadnej z powyższych kategorii mi się nie zmieściły, ale fajnie je mieć na mrozie;

📌 Trochę gotówki też się może przydać, ponieważ w części schronisk nie ma lub nie działają terminale;

📌 Srebrną taśma naprawcza, nie pytajcie po co, bo odpowiedź brzmi: bo tak XD. Może kij pęknie, może kurtka się potarga, może szelka w plecaku puści, etc...wsadźcie ją do plecaka i po prostu miejcie;

📌 Nóż, scyzoryk, kolejny przedmiot który mam (maleńki składany), ale się nie zastanawiam po co. Może, żeby uciąć tą srebrną taśmę XD;

📌 Wycieczki zimowe, szczególnie te dłuższe, warto rozpoczynać wcześnie rano (dla jasności, rano to 6.00-8.00 a czasami nawet wcześniej). Dzień jest krótki. Jeśli przejściówka na mapie wskazuje, że trasa zajmie nam 2h warto dołożyć 1h (przy względnej pogodzie), bo zimowe warunki są zupełnie inne niż latem;

📌 Wypocznij dzień wcześniej, wyśpij się i raczej nie drinkuj XD. Na kacu będzie ciężko! Jeszcze będzie czas na świętowanie po wycieczce. Satysfakcja gwarantowana i mega uciecha, kiedy uda Ci się pokonać swoje słabości i zrealizować plan;

📌 Numery ratunkowe w górach GOPR/ TOPR 985 lub 601 100 300. Zapisz/Zapamiętaj!

📌 Warto zainstalować aplikację Ratunek;

📌 Powiedz komuś bliskiemu gdzie się wybierasz, zapisz, pokaż mapę. Jeśli wynajmujesz gdzieś lokum, powiedz właścicielowi gdzie się wybierasz;

📌 Trzeba być uważnym na znaki. Bywają zasypane śniegiem, czasami są namalowane na drzewach, które powalił wiatr, trochę zabawa w detektywa. Czujność wskazana.

📌 Nie bój się zawrócić, jeśli zastaną Cię kiepskie warunki, albo poczujesz, że może Ci nie starczyć siły na powrót. Góry nie zając, nie uciekną!

My staramy się odwiedzać zimą te miejsca, które dobrze znamy z wędrówek letnich. Tak czujemy się komfortowo i bezpiecznie. Chociaż już wiemy, że pomimo tego, iż byliśmy gdzieś kilka/kilkanaście razy w sprzyjających warunkach to zimowe wejście jest czymś zupełnie innym. Góry uczą pokory.

Tak właśnie zaskoczyła nas Śnieżka. Styczeń, w Karpaczu piękna pogoda, plan jest, trasa znana tak, że można iść z zamkniętymi oczami, kondycja oki. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że to będzie bułka z masłem. Wybieramy szlak spod Świątyni Wang (znakowany na niebieski), bez ekscesów, prosta droga. Ponieważ startowaliśmy popołudniu, więc chcieliśmy dotrzeć przed zmierzchem do Schroniska PTTK Strzecha Akademicka, gdzie nocowaliśmy. Pogoda piękna, słonko świeci, cieszymy się jak dzieci, które mijamy na szlaku zjeżdżające na dupolotach. Docieramy do Strzechy, ale mało nam i po zrzuceniu plecaków wracamy do Schroniska PTTK Samotnia na pierogi. Zapada zmrok, nic nie szkodzi jesteśmy przygotowani, latarki działają, wracamy więc po ciemku, ale z uśmiechem na ustach. Nocleg i rano zryw bo Śnieżka sama się nie zdobędzie. Ubraliśmy to co wydawało nam się słuszne, spakowaliśmy plecaki i lecimy...Tzn. polecielibyśmy, gdyby wiatr pozwolił otworzyć drzwi w schronisku. Tego co zastaliśmy na zewnątrz nie da się opisać. Wiatr, zamieć, śnieżyca, zimno. Aby wyjść za drzwi schroniska trzeba pokonać zaspę, która trzyma drzwi. Przebijamy się, jesteśmy my i jeszcze kilku śmiałków. Decyzja - idziemy, a dalej zobaczymy. Trzymamy się niebieskiego szlaku, który przy Jeday-u (tak nazwaliśmy tyczki, które wyglądały jak bohater Star Wars) rozdziela się i na szczyt od Schroniska PTTK Dom Śląski podążamy czerwonym szlakiem.

Z minuty na minutę warunki pogarszają się. Na sam szczyt wchodzimy już bez jakiejkolwiek widoczności. Wiatr przeszywa nas do ostatniej warstwy odzieży. Nie zatrzymujemy się zbyt długo, bo nie ma czego podziwiać. Właściwie coś by się znalazło - grupa morsów, która wbiegła na szczyt równo z nami, właśnie pod talerzami obserwatorium starała się naciągnąć na siebie spodnie jeansowe i inne elementy odzieży jakby z innego świata. Nie wydaje mi się, żeby to było odpowiedzialne zachowanie i właściwe wyposażenie. Ogłaszamy odwrót póki jeszcze wiatr nas nie przewraca. Będąc już na dole wchodzimy do Domu Śląskiego się ogrzać. Dopadają nas endorfiny i po chwili odpoczynku postanawiamy nie wracać do Strzechy Akademickiej a iść dalej, na najlepsze jagodzianki na tej wysokości, czyli do schroniska po czeskiej stronie - Lucni Bouda. Endorfiny są groźne! W połowie drogi (tak nam się wydaje, bo kompletnie nic nie widać) wiemy już, że poniosła nas ułańską fantazja i w sumie niczym się nie różnimy od tych morsów ze szczytu. Też jesteśmy beznadziejnie nieodpowiedzialni.

Dookoła białe pudełko. Pomyślałam wtedy o mojej cioci, która deklaruje, że ma klaustrofobię i myślę sobie, że pomimo niewątpliwie rześkiego powietrza, udusiłaby się w tym pudełku. Widać tylko jedną tyczkę do przodu (zimowe szlaki wskazują tyczki) a czasami nawet jej nie było widać. Brniemy, nie mijamy żywej duszy. Przyznam szczerze, że nie miałam wtedy pojęcia, czy nasza przygoda skończy się happy endem. Nawet rozmawiać nie było jak, żeby chociaż sobie dodać otuchy. Na szczęście szlak znamy i wiemy, że nie ma po drodze żadnych niespodzianek, urwisk, przepaści, etc. Jakimś cudem docieramy do schroniska, a później udaje nam się wrócić do Strzechy, ale drogi powrotnej nie pamiętam. To była walka ze wszystkimi słabościami jakie można sobie wyobrazić. Strach, zimno, zmęczenie, głęboka rezerwa energetyczna - kontrolka mi się świeciła na czerwono, zapadająca noc. Padliśmy w Schronisku bez słowa. Rano powtórka z rozrywki. Czas powrotu, a tu nadal drzwi w schronisku nie da się tak po prostu otworzyć. Dodatkowo już dotarła do nas informacją, że zaginął turysta na Śnieżce i szuka go GOPR, prawdopodobnie się z nim nawet minęliśmy w drodze na szczyt, bo czas się zgadza, ale wtedy każdy walczył o siebie i nawet nie podnosiliśmy wzroku na tych, którzy nas mijali. Z tyłu głowy zostaje, gdzieś tam w tym białym pudełku zaginął człowiek, a my musimy tam wejść ponownie. Idziemy. I znowu diabeł kusi! Po co zejść niebieskim szlakiem, prosto pod Świątynie Wang, skoro zaplanowane było zejście czarnym szlakiem przez Kopę, Biały Jar do Karpacza. Początek jakoś nam idzie, zimno i wieje, ale mamy jeszcze siłę. Po drodze mijamy ratrak, który z białego pudełka wyłania się tuż przed nami. Nie było go ani widać ani słychać. Ryk wiatru go zagłuszył. Pojawia się myśl - będzie lżej iść bo ubił śnieg. Nie ubił! 10 min i śladu po tym, że jechał nie było. Wiatr pokazał swoją potęgę! Znowu byliśmy zdani na siebie. Jeday i skręcamy w lewo na czarny szlak. Kopa, wyciąg nie działa z powodu warunków pogodowych. Normalnie to bym się może i ucieszyła, że cała góra tylko dla nas, ale nie w tych warunkach. Mijamy wyciąg i schodzimy w dół. Schodzimy to za dużo powiedziane, brniemy w śniegu do kolan a czasem nawet wyżej. Walczymy o każdy krok. Nic nie widzimy, bo zamarzły nam od środka gogle. Kiedy je ściągamy kawałki lodu tną nas prosto w twarz i oczy. Przecieramy okulary i idziemy dalej. Ręce zamarzają przy każdym ściągnięciu rękawiczek. Byle niżej, byle wejść w linię drzew, żeby nas coś osłoniło od wiatru.

Uwierzycie, że w Karpaczu świeciło słońce? Ludzie szli pod górę, jakby nigdy nic. Mówiliśmy, że powyżej Białego Jaru nie da się iść, ale nas nie słuchali. Szli dalej. W adidaskach, dresikach, bez czapek, za rączkę, z piwkiem w dłoni, na spacer, Nieświadomi...Niepokorni.

A my mieliśmy wrażenie, że cudem uszliśmy z życiem. Dostaliśmy szkołę życia od góry, której potęgi nie doceniliśmy.

No i teraz śmiało mogą mi dowalić hejterzy. Co ja za herezje opowiadam?! Śnieżka taka groźna? To dupa z Ciebie a nie turystka. Co Ty dziewczyno wiesz o tym górskim wędrowaniu! Przecież tam można w sandałach i z gołą dupą wejść.

Ano wiem tyle, ile widziałam i przeżyłam i tym się dzielę. Niech z tego biorą Ci, którzy zaczynają swoją przygodę i wiedzą mniej ode mnie a Ci, którzy zęby zjedli na zimowym wędrowaniu niech się swoją wiedzą podzielą, może komuś się to przyda. Ja chętnie poczytam np. o biwaku górskim na śniegu, o wędrówkach po białych Tatrach, o zimowych wschodach słońca, o miejscach gdzie warto przezimować, etc.

Nasze śnieżne wejścia:

  • Czerwone Wierchy x 2

  • Śnieżka

  • Babia Góra

  • Rysianka x 3

  • Skrzyczne

  • Czarna Góra

  • Jagodna

  • Skalnik

  • Łysica

  • Góry Izerskie

  • Wielka Sowa

  • Turbacz

  • Radziejowa

Teraz pozostaje planować i cieszyć się zdobywaniem szczytów i pokonywaniem własnych słabości. Pierwszy raz jest najtrudniejszy. Później już tylko chce się więcej i wyżej. Powodzenie i do zobaczenia na szlaku.



 
 
 

Commenti


bottom of page