top of page
  • Instagram
Search

To je krótczé, to je dłudżé, to kaszëbskô stolëca…

  • Writer: Ewelina Jędryszczak
    Ewelina Jędryszczak
  • Apr 21, 2021
  • 10 min read

Updated: Apr 22, 2021


Skąd pomysł na Kaszuby w covidzie i we wszem i wobec zapowiadanej brzydkiej pogodzie w całej Polsce? Ano, taka fantazja #spiegdziechce Chyba lubimy działać na przekór. Otarliśmy się o nie podczas naszej zeszłorocznej podróży po wybrzeżu i tak temat się ciągnął i czekał na realizację. Kaszubi są w prostej linii potomkami słowiańskiej ludności a wiadomo, że nam do Słowian blisko, więc nie mogło być inaczej. Ponadto określenie „Szwajcaria Kaszubska” mocno nas zainteresowało z powodu planowanej podróży do Szwajcarii i w jej oczekiwaniu postanowiliśmy poszukać analogii w Polsce. 700 jezior, rezerwaty przyrody, gęste lasy, wiatraki, odrębny język, tabaka, piękny wzór kwiatowy…szybka decyzja i zamiast w góry obraliśmy kierunek na Kaszuby. Do dyspozycji mieliśmy lekko okrojony weekend, bo na chlebek w piątek trzeba było jednak troszkę popracować. Czytających z góry przepraszam, jeśli momentami opuszczaliśmy wspomniany rejon tylko po to, żeby za chwilę do niego wrócić. Podróż jest troszkę jak żywy organizm, nigdy nie wiadomo jak zareaguje, jakimi ścieżkami podąży, kiedy w oko wpadnie jakaś tabliczka z informacją o lokalnej atrakcji albo spłynie nagłe olśnienie. Nie robimy sztywnych planów i zdecydowanie lubimy spontony. Szybko przekonaliśmy się, że jedziemy w stronę słońca. Zaledwie opuściliśmy Wielkopolskę a słońce wyszło za chmur i towarzyszyło nam do wieczora.

Kompletnie tego nie planując, na pierwszy i jeszcze lekko deszczowy ogień wzięliśmy Bory Tucholskie i akwedukt Fojutowo. Ten zabytek architektury hydrotechnicznej, wzorowany na rzymskich budowlach, to ciekawostka i dla małych i dla dużych (z własnego doświadczenia). To najdłuższy obiekt tego typu w Polsce, ma aż 75 metrów długości. Skrzyżowanie dróg każdy widział a skrzyżowanie rzek? To dotyczy dwóch rzek (Czerskiej Strugi i Brdy) jest dobrze zagospodarowane dla turysty zarówno pieszego jak i rowerowego. Samochodowego muszę zmartwić, pod samą atrakcję nie podjedzie swoją bryczką, trzeba jednak się przespacerować za to w cudnych okolicznościach przyrody. Na miejscu jest wieża widokowa z której widoki nie są jakieś nadzwyczajne, ale kawałek borów widać. Jest taras widokowy ukazujący z szerszej perspektywy akwedukt. Są altanki i miejsca wymarzone na piknik. Po drodze minęliśmy zajazd, który zapewnia dodatkowe atrakcje (takie bardziej komercyjne) a na jego terenie znajduje się wypożyczalnia sprzętu wodnego i rowerów, kawiarnia i restauracja, sklep z pamiątkami, skansen w którym znajduje się wiatrak z 1827 r. ale również 200 m stok narciarski i wypożyczalnia sprzętu zimowego (to chyba nas zaskoczyło najbardziej!). Raczej nie można się tu nudzić. Teraz miejsce wygląda na wymarłe i nie ma tam żywej duszy, ale mamy nadzieję, że w końcu ożyje. Myślę, że jeszcze tam wpadniemy sprawdzić czy pierwszy zachwyt jest zasłużonym. Nic nie dzieje się bez przyczyny i to chyba zapowiedź jednej z kolejnych podróży, tym razem z rowerami. Bory Tucholskie są do tego wymarzone a przynajmniej tak nam się wydaje. Ścieżki rowerowe są dobrze oznaczone a miejsc piknikowych, gdzie można odpocząć jak również zaparkować na noc, jest sporo.

Kolejny punkt o którym wcześniej przeczytaliśmy w Internecie poszukując atrakcji Kaszub, to Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach. Wiedzieliśmy, że będzie on prawdopodobnie zamknięty z powodu mikroba w koronie, ale i tak chcieliśmy rzucić okiem gdzie ona jest i co oferuje. I nie zawiedliśmy się, bo wiatrak (o który nam chodziło chyba najbardziej) jest szczęśliwie zlokalizowany przy samym płocie i można go podziwiać niezależnie od tego czy placówka jest otwarta czy zamknięta. Niedosyt pozostał, ale bierzemy go za przedsmak kolejnej wizyty w tym miejscu.

Będąc już we Wdzydzach (czy tylko mnie sprawia problem wypowiedzenie tej nazwy?) postanowiliśmy odwiedzić jeszcze Stanicę Wodną PTTK. Doczytaliśmy, że znajduje się tam 35 m drewniana wieża widokowa. No i stwierdziliśmy, że konstrukcja stoi, jednak jest mocno nadżarta przez korniki i strach nas obleciał, aby z niej skorzystać. Widocznie modrzew im smakuje, bo zajęły się nim kompleksowo. Rusztowanie, które okalało jedną z podpór i rozpoczęte prace remontowe wskazywały, że nie jest to bezpieczne. Wieża stoi tam od 2010 r. więc jest już nastolatkiem. Stanica wyglądała na opuszczoną przez Boga i ludzi, żaglówki przykryte plandekami stoją i czekają na lepszą pogodę, rowerki wodne jeszcze nie zostały zwodowane a lokale gastronomiczne pozamykane na cztery spusty. Ogłosiliśmy odwrót i nie traciliśmy tam więcej czasu.

Dalej ruszyliśmy na poszukiwanie magicznych kamieni i nie będą to jedyne głazy jakich w tej podróży poszukiwaliśmy. „Droga Kaszubska”, która liczy sobie 21 kilometrów i na jej przestrzeni znajduje się wszystko w pigułce co chcemy zobaczyć na Kaszubach, oznaczona jest właśnie takimi kamieniami i muszę przyznać, że wypatrywanie ich na trasie to fajna i wciągająca zabawa. Droga wiedzie przez Wieżycę, Ostrzyce, Brodnice Dolną, Ręboszewo, Zawory, Chmielno do wsi Garcz.

Wieżyca w sposób szczególny nas zainteresowała. Jest najwyższym wzniesieniem Wzgórza Szymbarskiego i jednocześnie najwyższym wzniesieniem polskich pojezierzy oraz całego Niżu Polskiego. Wysokość – 329 m n.p.m. Na jej szczyt wiedzie z parkingu (ul. Długa) czarny szlak, a na jej szczycie znajduje się wieża widokowa. Wejście na wieżę niestety było zamknięte, ale i tak warto było porzucić samochód i zrobić sobie spacer okalającym wzgórze lasem bukowym. Chyba niewiele zabrakło nam do szczęścia, ponieważ w drodze na szczyt minął nas terenowy samochód z kierowcą przypominającym strojem leśnika. Obstawiamy, że to był sprawca zamknięcia wieży na kłódkę. Po widoki z wieży jeszcze wrócimy, ale czujemy satysfakcję i dopisujemy nieformalnie szczycik do Korony Gór Polski. W tym miejscu pozwolę sobie napisać, że Kaszuby już na tym wstępnym etapie ich poznawania bardzo nas zadziwiły swoim wzgórzowym charakterem. Spodziewaliśmy się, że będzie płasko jak stół, a tymczasem już po kilku godzinach pobytu czuliśmy się jak w Beskidach. Cudowne zaskoczenie a dalej było tylko lepiej 😊

Zmierzając dalej „Drogą Kaszubską” natknęliśmy się na wiatrak koźlak w Rębaszewie. Wysoko na Górze Sobótka majestatycznie stoi i wygląda jakby strzegł terenu. Podjęliśmy próbę wjechania stromą drogą pod to cudo, ale byliśmy bez szans. Jest naprawdę hardkorowo! Porzuciliśmy więc nasz przemieszczacz i na wzgórze wdrapaliśmy się o własnych siłach. Pomimo, że wiatrak jest własnością prywatną można go podziwiać z bliska bez żadnych ograniczeń. W jego wnętrzu mieści się kawiarnia oraz luksusowy apartament, ale to wiemy jedynie z przewodnika, ponieważ wszystko było zamknięte na głucho a wokół ani jednej żywej istoty. Tylko my i ta zjawiskowa rekonstrukcja myśli technicznej. Ze szczytu rozciąga się przecudna panorama na położone w dole jeziora i okoliczne wzniesienia. Jak napisze, że tutaj również wrócimy to chyba niczym Was nie zaskoczę. Po prostu chciałabym napić się kawy w takich okolicznościach przyrody i kropka.

Dalej udaliśmy się do miejscowości Chmielno gdzie mieści się Pracownia Ceramiki Kaszubskiej Neclów. Jej historia to 10 pokoleń garncarzy. Liczyłam na zakup filiżanki lub kubeczka z tradycyjnym kaszubskim zdobieniem, ale niestety pracownia była zamknięta. Sama miejscowość jest urokliwie położona a bajeczne widoki serwują jeziora Białe i Kłodno. Na otarcie łez w lokalnym sklepie spożywczym nabyliśmy piwo prosto z serca Kaszub tj. z Bytowa i wróciliśmy pod wiatrak (pisałam, że wrócimy ;-)) na zasłużony odpoczynek i degustację.

Poranek przywitał nas słonkiem i jeszcze piękniejszym widokiem. Szybka reorganizacja i jedziemy dalej Na cel obraliśmy Kartuzy. Z jakiś powodów sądziliśmy, że to jest właśnie stolica regionu, ale rzut oka do Internetu i już wiemy, że byliśmy częściowo w błędzie. Pretendentów do miana stolicy jest kilku. M. Wolska w swoim wierszu pisze:


„ Siedem miast od dawna

Kłóci się ze sobą,

Które to jest Wszech Kaszub głową:

Gdańsk – miasto liczne,

Kartuzy śliczne,

Święte Wejherowo,

Lębork, Bytowo,

Cna Kościerzyna

I Puc – perzyna.”


Miano stolicy jak widać to rzecz sporna, ale serce „Szwajcarii Kaszubskiej”, jako określenie dla Kartuz, przewija się dość często.

Miasto znajduje się nad jeziorami zwanymi Czterema Jeziorami Kartuskimi (Karczemne, Klasztorne, Duże i Małe oraz Mielenko). Swoją siedzibę ma tutaj Muzeum Kaszubskie, ale oczywiście nie był to najlepszy czas na jego odwiedzenie. Dalej złożyliśmy wizytę w Kolegiacie Wniebowzięcia NMP, której miedziany dach ma charakterystyczny kształt wieka trumny. Jest to zabieg celowy i ma przypominać o ulubionej maksymie zakonników kartuskich: „memento mori” podobnie jak napis na zegarze słonecznym na zewnętrznej elewacji, jak również anioł śmierci z kosą umieszczony na wahadle zegara zawieszonego na balustradzie chóru. Kolegiatę wznoszono od XIV wieku w miejscu wcześniej wybudowanego kościoła drewnianego. Jest to chyba jedyna świątynia jaką dotychczas odwiedziliśmy, w podziemiach której znajduje się Kawiarnia „Pod Refektarzem” (nieczynna XD). Warto mieć przy sobie jakieś drobne, ponieważ wejście do Kolegiaty jest dobrowolnie odpłatny „co łaska”.

W okolicy kościoła znajduje się ścieżka edukacyjna wytyczona wokół Jeziora Klasztornego zwana Aleją Filozofów. Najmłodszy uczestnik naszej wycieczki bardzo się zidentyfikował z filozofami i koniecznie musieliśmy odnaleźć rzeczoną aleję. Rynek Kartuz niczym niestety nas nie zachwycił. Jedyne co rzuca się w oczy to kościół pw. Św. Kazimierza. Być może kiedy Rynek zazieleni się, ożyje, wówczas będzie sprawiał bardziej przyjemne wrażenie. Na zakończenie tej wizyty udaliśmy się na punkt widokowy nad Jeziorem Karczemnym. Na wzniesieniu o wysokości 226 m n.p.m. znajduje się jedna z lokalnych atrakcji - Ławeczka Asesora. Nazwa ławeczki wzięła się prawdopodobnie od jednego z XIX-wiecznych asesorów sądowych – Karla Pernina, który niegdyś chętnie tam przesiadywał. Nie ma co mu się dziwić ponieważ z tego miejsca rozpościera się piękna panorama na jezioro i miasto. Największy wyzwaniem w Kartuzach okazało się nabycie pamiątkowego magnesu, jednak i to w końcu udało nam się dokonać w Księgarni „Sezam” nieopodal Rynku. Przesympatyczne panie i bardzo bogaty księgozbiór, dość dobrze schowany przed wzrokiem zwiedzających.

Krytyczną uwagę mam jedynie do Centrum Informacji Turystycznej (i to nie tylko w Kartuzach). Instytucje tego typu zdają się istnieć wyłącznie dla samych siebie. Godziny otwarcia (oczywiście z pominięciem ograniczeń wynikających z Covid-19) są lekko mówiąc od czapy! (zdjęcie poniżej)

Po miejskim spacerze przyszedł czas na mały włam. Chcieliśmy na własne oczy zobaczyć niedokończoną budowlę zamku w Łapalicach. Nie spodziewaliśmy się jednak, że przyjdzie nam zstąpić ze ścieżki prawa na bezprawie. Aby zobaczyć to cudo trzeba się zwyczajnie włamać na teren, gdzie widnieje zakaz wstępu. Podobno mieliśmy szczęście, bo nie każdemu udaje się ten proceder. Bywa, że prowizorycznej bramy pilnują stróże prawa. Ku naszej uciesze tym razem zajęci byli wykrywaniem przestępców bez maseczek w Kartuzach i udaremnianiem spożywania posiłków w miejscach publicznych. My tymczasem sforsowaliśmy bramę, niczym wejście do Narnii i udaliśmy się eksplorować to, co po zamku pozostało. Historia tej budowli jest dość ciekawa i taka powiedziałaby polska. Właściciel otrzymał w 1983 r. pozwolenie na budowę domu mieszkalnego z pracownią rzeźbiarską o powierzchni 170 m2. Fantazja wzięła jednak górę i budowla ma około 5000 m2. Składa się z kilku pięter, 52 pomieszczeń , 365 okien (wnęk okiennych), olbrzymiej Sali balowej, miejsca na basen i 12 wieżyczek. Zagubiliśmy się w jej konstrukcji jak w labiryncie i po dłuższej chwili nie mieliśmy już pojęcia w której wieży byliśmy a która jeszcze pozostała nieodwiedzona. Obiekt po prawie 30 latach od wybudowania żyje własnym życiem. Nie byliśmy jedynymi jego gośćmi, a liczne ślady bytności człowieka są wszechobecne (tony walających się śmieci, mniej lub bardziej udolne graffiti). Zamek chcieli swojego czasu przejąć fani Harrego Pottera i uczynić w nim Hogwart, ale niestety nie udało im się to. Trzeba tutaj bardzo uważać, a wchodząc na teren obiektu robi się to na własną odpowiedzialność. Wieże, schody, oraz inne niebezpieczne miejsca nie są zabezpieczone i przygotowane dla turysty. W sumie szkoda, że taka budowla niszczeje. Czy kiedykolwiek zostanie ukończona i znajdzie swoje przeznaczenie?

W tym miejscu podjęliśmy decyzję, że jedyne co możemy zrobić z tak pięknym dniem to udać się na dobrze nam już znane (z wcześniejszego wyjazdu) miejsce postoju z cudownymi widokami. Klif Mechelinki nie dla każdego do zdobycia. Droga, która wiedzie na jego szczyt, jest zwykłą drogą polną a następnie leśną. W końcowym odcinku mocno rozjechaną, porytą głębokimi koleinami i nie jeden zgubił tutaj części swojego podwozia. Nam się jednak nie śpieszy i pomaluśku trafiamy tam, gdzie chcemy. Chwila odpoczynku, obiadek i spacerem do Mechelinek. Wieczorem dopełniamy wszystko ogniskiem i od razu człowiek wie po co żyje. Dla takich chwil właśnie:-) Na klifie odwiedzają nas niespodziewanych gości (chociaż ich obecność w sumie nie powinna nas dziwić). Para dzików przyszła sprawdzić co dla nich mamy. Powiem Wam, ciekawe doświadczenie, wszak wiadomo "dzik jest dziki...".

Jeśli wschód słońca to tylko tutaj!

Niedziela, czas powrotu. Po drodze mamy jeszcze na liście kilka niezrealizowanych atrakcji. Babie Doły, najbardziej wysunięta na północ dzielnica Gdyni. Znajdują się tutaj ruiny torpedowni, dawnej hali montażowej torped z okresu II wojny światowej. Kiedyś była połączona z brzegiem molo, po którym odbywał się za pomocą kolejki wąskotorowej transport podzespołów torped. Obiekt zlokalizowany jest tuż przy Gdańskiej Brygadzie Lotnictwa Marynarki Wojennej, wiec dodatkowa atrakcja sama przez się (no i trochę jak w domu XD). Przy wejściu na plażę spotykamy food tracka z kołaczami, więc najmłodszy uczestnik usatysfakcjonowany potrójnie i drugie śniadanie załatwiliśmy po mistrzowsku. Spacer wzdłuż wybrzeża, piękna słoneczna pogoda, garstka ludzi…

Wracamy do Poznania po własnych śladach. Na chwilkę wpadamy do Starego Browaru w Kościerzynie. Wiadomo po co! Sprawdzamy też czy centrum jest jakieś szczególne, ale stwierdzamy, że nie jest. Chociaż Pomnik Remusa szczególnie przypada do gustu małemu molowi książkowemu. Ów mężczyzna to kaszubski wędrowca, jest bohaterem powieści A. Majkowskiego „Życie i przygody Remusa” napisanej po kaszubsku. W związku z tym, że książka została przełożona z „polskiego na nasze” teraz pozostaje nam odszukać ją i przeczytać. Gdyby słonko świeciło z podobna mocą jak nad morzem, zieleń wokół była w rozkwicie, fontanna działała a rynek tętnił życiem pewnie mielibyśmy nieco inne odczucia. Damy jeszcze szanse Kościerzynie, bo piwo maja przednie. Aaaaa…sklepik z porcelaną na rynku przykuł moją uwagę. Kupowałabym, gdyby był czynny.

Kamienne Kręgi w Węsiorach to kolejny punkt programu. Lubimy takie klimaty. Teren na którym się znajdują onegdaj był zamieszkiwany przez ludy Skandynawii, które przywędrowały na te ziemie w I w. n.e. ze względu na surowe i długie zimy u siebie. W tym miejscu pozostawili po sobie kurhany – miejsca pochówków i kamienne kręgi. Te drugie prawdopodobnie były miejscem zebrań plemiennej starszyzny. Archeolodzy odkryli tutaj ponad sto grobów (nie liczyliśmy czy jest ich faktycznie tyle). Niektórzy twierdzą, że miejsce to ma moc energetyczną. Z podsłuchanych przeze mnie rozmów odwiedzających wynikało, że kamienie potrafią leczyć, dodają energii, wytwarzają pole magnetyczne, powodują mrowienie, etc. Miejsce to jest również (a nawet przede wszystkim) rezerwatem przyrody ze względu na porosty, które upodobały sobie do życia głazy z kamiennego kręgu. Wokół rezerwatu znajduje się wiele tablic informujących o porostach, niestety nie ma profesjonalnych informacji o znaczeniu historycznym (nie wspomnę już o magicznym) tego miejsca. Ludzi jednak tam ciągnie i było ich chyba więcej niż na plaży. Kamienne kręgi znajdują się również w Odrach, Leśnie oraz Trątkownicy, ale te zostawiamy sobie na zaś.

Jeszcze tylko rzut oka na Zamek Krzyżacki z XIV w. w Bytowie. Spacer dookoła i wejście na dziedziniec. Wzrok przykuwa rosnące tam ogromne drzewo. To 300 letnia lipa. Jak ona musi pięknie wyglądać i obłędnie pachnąć kiedy kwitnie! Na zewnątrz znajdujemy tablice informującą, że dookoła zamku rośnie wiele, równie starych drzew. Już wiemy, że czas nas goni i nie jesteśmy już w stanie nic więcej zobaczyć. Browaru w Bytowie również nie uda nam się namierzyć, co oznacza tylko tyle, że jeszcze tu wrócimy!

W drodze do domu znajdujemy jeszcze zapomniany trochę punkt widokowy „Światowid” w miejscowości Wolność. Wpadamy na jednej nodze do Chojnic, tylko po to, żeby stwierdzić, że Rynek jest malowniczy i wart uwagi. Zauważamy kątem oka kilka ciekawych parkingów leśnych, na których spokojnie możemy rozbijać nasze obozowisko i nim się obejrzeliśmy już jesteśmy w Poznaniu.

Zmęczeni, ale tak bardzo konstruktywnie, natchnieni na kolejne wycieczki, zadowoleni ze wspólnie spędzonego czasu, usatysfakcjonowani i urzeczeni Kaszubami. Góry, jeziora, morze, widoki, smaki, zabytki, kultura, szlaki piesze i rowerowe, miasta i miasteczka, rękodzieło… Polska w pigułce!


 
 
 

Comments


bottom of page