Ślęża, tam gdzie słowiańska dusza szuka wytchnienia...
- Ewelina Jędryszczak
- Oct 4, 2021
- 9 min read
Updated: Oct 5, 2021

Dzisiaj proponuje weekendowy wypad w góry, bez napiętego harmonogramu i listą szczytów do zdobycia. Czas też nie będzie nas gonił bo Ślęża, zwana też Sobótką nie jest tak spektakularna jak
Kilimandżaro. Ma 718 m wysokości i wieść niesie, że jest pozostałością wygasłego przed milionami lat wulkanu. Ma też bardzo bogatą historię, zarówno tę zawartą w źródłach naukowych, jak również tę zapinaną w formie legend, przekazów ludowych ocierającą się o magię i ezoterykę.
Umówiliśmy się z grupą znajomych, że spędzimy niedzielę na wspólnym, spacerze na Ślężę a jako, że dysponowaliśmy nie tylko wolną niedzielą, ale całym weekendem, postanowiliśmy rozszerzyć naszą wycieczkę o sobotę. Bo jak Sobótka to tylko w sobotę, w sobotę... :-)
Wiecie jak to jest, jak człowiek zaczyna wyszukiwać coś w Google, to się okazuje, że to medium wie lepiej czego szukamy i samo zaczyna podtykać różne kwestie. Hmmmm…a może to już była magia góry? Tak czy owak, bladym świtem przeczytałam artykuł, który zapewnił nam atrakcje na sobotę. Przekazuję go Wam, może jeszcze kogoś natchnie:
https://nieustanne-wedrowanie.pl/bedkowice/

Jadąc od Sobótki przed wjazdem do miejscowości Będkowice, po prawej stronie drogi, odnaleźliśmy Rezerwat Archeologiczny. Wejścia do niego strzeże brama i trzej wojowie, ale tak naprawdę wstęp do Rezerwatu jest wolny i każdy może sobie odwiedzić to miejsce kiedy chce. Jedyny problem jaki napotkamy, to kompletny brak możliwości parkingowej w okolicy Rezerwatu. Tak wiem, dawni ziomkowie nie poruszali się stalowymi rumakami, ale napaliłam się jak szczerbaty na suchary, a o mały włos nie zrezygnowaliśmy ze zwiedzania właśnie z powodu braku możliwości bezpiecznego
porzucenia naszego, nie małego (jak wiecie), pojazdu. Na szczęście kawałek dalej znaleźliśmy drogę pomiędzy polami kukurydzy i tam ukryliśmy naszego busika. Pozostało nam przemierzyć jakieś 100 m wzdłuż asfaltowej, dość ruchliwej drogi, bez pobocza (mało ciekawe przeżycie). No cóż, jakieś atrakcje muszą być!

Rezerwat powstał w połowie lat osiemdziesiątych i obejmuje wczesnośredniowieczny zespół osadniczy Ślężan, na który składają się: cmentarzysko kurhanowe (VIII-IX w.) oraz pozostałości osady (VIII-XIII w.). Na powierzchni ok. 50 ha znajdziemy 7 kurhanów o stożkowatym kształcie, otoczonych wałem obronnym i suchą fosą, grodzisko o wymiarach 65 x 75 m, dwie zrekonstruowane chaty ze studnią, kamienny krąg kultowy czy niewielki staw. Ten suchy opis obiektów, nic nie powie Wam o cudownym klimacie jaki tam panuje. Na chwilę czas się zatrzymuje i oddychamy dawnymi dziejami. Nikt i nic nie zakłóca naszego pobytu, jesteśmy sami. Nasza słowiańska dusza się regeneruje. Oddychamy lasem, czerpiemy energię ze słońca i marzymy, żeby w tym miejscu kiedyś urządzić dłuższy postój, rozbić swój obóz i oderwać się od codzienności wracając do korzeni. Bliska odległość magicznej góry dodaje smaczka tej lokalizacji. Cieszymy się, że nie poddaliśmy się na etapie parkowania. Mam nadzieję, że to czego tu nie opisałam oddają zdjęcia. Informacje o samym Rezerwacie znajdziecie również w podanym powyżej linku, więc nie ma sensu nadmiernie powielać tych samych treści. Zawsze też można do mnie napisać, a chętnie podzielę się tym, co wiem o tym miejscu.





W trakcie pisania tego tekstu wysłałam smsa do mojego onego, że właśnie sobie uzmysłowiłam, iż ten pobyt w Rezerwacie był zdecydowanie za krótki. W miarę poszukiwania i gromadzenia informacji mój apetyt na to miejsce rośnie. Te wieści, które do mnie przyszły w sobotę o poranku, były jedynie śladowe jak się okazało. Spodziewam się, że ciąg dalszy nastąpi…

Nie spuszczając Ślęzy z oka, a jedynie objeżdżając ją dookoła, kierujemy się dalej nad Zalew Sulistrowicki. Jest to sztuczny zbiornik, który pełni funkcję przeciwpowodziową oraz rekreacyjną. Tej pierwszej nie mieliśmy okazji skonfrontować, natomiast jako miejsce wypoczynku sprawdza się idealnie. Nad zalewem zlokalizowane są dwie plaża, jedna bezpłatna należąca do gminy, druga w prywatnym kompleksie „SuliCam”. Na obu brzegach zalewu można biwakować i są ku temu warunki (piaszczysta plaża, leżaki, wiaty, miejsce na ognisko, toalety, etc.).
Sami musimy wybrać czy chcemy robić to na tzw. „dzikusa” czy korzystając z wszelkich dobrodziejstw kampingowych. Powiem tylko, że od strony gminnej naszym zdaniem jest piękniejsza perspektywa widokowa na Ślęże i Ślężański Park Krajobrazowy. Odwiedzamy to miejsce w październiku a i tak jest dużo ludzi. Spotykamy amatorów desek – Stend Up Paddle (tak modnych w tym sezonie), kajaków dmuchanych, morsowania, zwykłego plażingu, etc. Myślę, że w szczycie sezony wakacyjnego i przy pięknej pogodzie, dużym sukcesem można nazwać znalezienie tutaj wolnego miejsca parkingowego. Nam się udało, ale było ciasno muszę przyznać. Zachód słońca wynagrodził jednak trudy współbycia z pobratymcami, nie koniecznie naszego kalibru (wiadomo ziemia ma różnych lokatorów).


Po zmroku zostali jedynie wytrwali i zgromadzili się wokół ogniska. Poznaliśmy lekko
zakręconego Maćka, który na co dzień pracuje we Wrocławiu (chwilowo jako stolarz), mieszka w Kotlinie Kłodzkiej, ale czuje magie i moc przyciągania Ślęży i woli spędzać weekendy w jej pobliżu. Myślę, że on nie tylko magie czuje, ale to już nie moja sprawa. Samozwańczo nominował się na strażnika ognia i dzielnie donosił gałęzie przez całe popołudnie tak, aby wieczorem nikomu ciepła przy ognisku nie zabrakło. Na początku jedynie nieśmiało przyglądaliśmy się jego poczynaniom, ale z czasem postanowiliśmy
włączyć się i udostępnić naszą piłę, bo dzielenie kłód na mniejsze jest prostsze przy użyciu narzędzi XXI wieku, w których posiadaniu szczęśliwie jesteśmy.

Dołączyła do nas również para z Wrocławia (Mariusz i powiedzmy Marzena, bo niestety imię nam uciekło), z którymi wspólnie dzieliliśmy się ciepłem ogniska, ale również przytarganym jadłem i napitkiem. Takie znajomości moim zdaniem są najlepsze. Krótkotrwałe, nie zobowiązujące, ale ciekawe drugiego człowieka i jego historii. Wiele dające. Nie ma udawania, bo nie trzeba, nie ma politykowania, bo szkoda czasu. Na koniec życzenia „do następnego razu”, a każdy wie, że to może nigdy nie nastąpić, ale doświadczenie tego spotkania i kontaktu z nieznanym dotychczas drugim istnieniem zostanie z nami na całe życie. I tak Maciej podzielił się swoim mrocznym klimatem, duszą poszukiwacza, ciepłem, opowieścią o poszukiwaniu siebie i celu w życiu, informacją, że w tych okolicach rosną najlepsze czereśnie na świecie oraz zapytaniem „co robi ten maszt na Ślęży, bo to na pewno nie jest nadajnik radiowo-telewizyjny, a najstarszy mieszkańcy mówią, że maczali w tej historii swoje palce hitlerowcy”. Poinformował nas również, że Domy Starców są potrzebne, aby zamykać tam starszych ludzi, którzy mogliby podzielić się z nami wiedzą tajemną, ale lepiej, żeby tego nie robili. Para z Wrocławia opowiedziała o kilku imprezach lokalnych Rodzimowierców, na które udało im się wkręcić (a nam nie), pokazała jak upiec kaszankę, ale też i gruszkę, na ognisku, sprzedała nam kolejne miejscówki do sprawdzenia z widokiem na Karkonosze i poinformowała, że to pod kaplicą na Ślęży znajduje się jeden z najsilniejszych czakramów w Polsce i można go pomacać tylko wtedy, kiedy jest msza w kaplicy. Woda na nasz młyn! I gdyby nie to, że w okolicy kiepsko z zasięgiem (paradoksalnie im bliżej nadajnika na Ślęzy tym gorzej) to już na miejscu bym "googlała" o co chodzi. Chociaż może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Poczytałam już po powrocie, ale dzięki temu wiem, że to nie była ostatnia wycieczka w te okolice i że będziemy musieli temat zgłębić.


Niedziela. Pobudka na wschód słońca i tak mi już zostało. Nie chciało mi się już iść spać, czułam się zregenerowana a perspektywa plaży i roztaczających się z niej widoków na wyłączność skutecznie przyczyniła się do mojej decyzji o nie wracaniu do sypialni. No dobra, szczeniak też miał w tym swój udział. W końcu mógł poczuć wolność i pobiegać bez obawy, że kogoś obskacze. Chwilę później dzień się obudził dla wszystkich a poranna kawa w takich okolicznościach przyrody smakuje wybornie (musicie mi uwierzyć na słowo). Reszta ekipy dołączyła do nas i wspólnymi siłami podążyliśmy za czerwonym szlakiem.
Uwaga, teraz będę szpanować wiadomościami :-)
ŚLĘŻA - jej linia góruje nad płaskim krajobrazem Dolnego Śląska (od strony Wrocławia). Widać ją z daleka, zarówno kiedy zmierzamy od strony Poznania, jak również Śląska. Kiedy zaś wracamy do domu, z kierunku Karkonosze, wówczas jest ostatnim górskim akcentem na horyzoncie. Góra ta, zwana też Śląskim Olimpem, owiana jest mgłą tajemniczości (w rzeczywistości też często spowija ją mgła). Jedna z legend mówi, że na jej miejscu znajdowało się wejście do piekieł, a góra powstała w efekcie wojny, jaką diabły prowadziły z aniołami. Obydwie potężne armie walczyły, miotając we wroga skałami, te zaś, zamiast osiągać cel i trafiać przeciwnika, lądowały w piekielnej otchłani, formując w tym miejscu ogromna górę.
Ezoterycy twierdzą, że Masyw Ślęzy, ze swoimi trzema szczytami: Ślęża, Wieżyca i Gozdnica (w przeszłości nazywana była Górą Anielską), są łudząco podobne do układu trzech gwiazd w konstelacji Oriona i układu piramid w egipskiej Gizie.
Zgodnie z teorią siatki węzłów energetycznych, pod górą znajduje się dosyć potężny czakram, który połączony jest z czakramem Wawelskim. wg. tej teorii na Ślęzy krzyżuje się aż pięć linii geometrycznych. Wiedza na temat punktów energetycznych ziemi łączy się z teorią tak zwanych ley lines. Według niej miejsca mocy są połączone ze sobą liniami prostymi, które można nazwać pasmami promieniowania, ciągnącymi się niekiedy nawet kilkaset kilometrów, tworząc siatkę energetyczną Ziemi. O czakrach wiele znajdziecie w Internecie, więc mądrować się nie będę, ani też głosić prawd oświeconych, czy też się z nimi zgadzać lub nie. Sami to poczujcie. Podsyłam jeden z linków, od którego zaczynałam moje poszukiwania:
https://akademiaducha.pl/czakramy-niebieskiej-planety/

Zdaniem radiestetów Ślęża jest drugim, po Wawelu, miejscem mocy w Polsce, a natężenie promieniowania na jej szczycie waha się od 20.000 d0 60.000 jednostek Bovisa. A cóż to takiego? To jednostka miary w której mierzy się promieniowanie energetyczne wyczuwalne w miejscach mocy. Nazwa pochodzi od francuskiego radiestety Antoine’a Bovisa – twórcy metody pomiaru. Przyjmuje się, że wartość promieniowania ciała dorosłego człowieka wynosi 6500 jednostek. Miejsca o wartości
poniżej tej liczby są dla człowieka szkodliwe, te o wyższej wartości wpływają korzystnie. Miejsca szczególne mają zwykle powyżej 18.00 jednostek Bovisa. Patrząc na powyższe brakuje skali na naszym Olimpie, a jego moc radiestezyjna jest nieoceniona. Nic więc dziwnego, że po to dobre promieniowanie od lat, świadomie lub nie, udają się tłumy ludzi, przyciąganych magnetyzmem tej góry.
Doczytałam się jednak, że trzeba pamiętać, iż jest nas więcej niż pierwotnie, a czakram jest zjawiskiem fizycznym, które można porównać do baterii o określonej wydajności. Gdy pobiera się z niego za dużo energii (co niechybnie miało miejsce podczas naszej wizyty), spada napięcie. Ilość energii jaką pobraliśmy była więc niewielka, ponieważ musieliśmy się nią podzielić, ale i tak wystarczyła, aby dopisywały nam humory, zniknęły na chwile troski i było po prostu dobrze.


Teraz tak bardziej bez teorii spiskowej i z doniesień naukowych. Schodzimy z niebios na ziemię. Badacze Ślęzy odkryli, że już od VII w p.n.e. była ona ośrodkiem praktyki religijnej, zwłaszcza kultu solarnego. Od ok. 1300 r p.n.e. do wczesnego średniowiecza szczyt Ślęzy odgradzał monumentalny kamienny krąg, otaczający miejsce kultu poświęconego Bogom. Wewnątrz kręgu
działo się sacrum a poniżej niego świat ludzi - czyli profanum. Wierzono, że szczyt góry zamieszkują bogowie, stąd jego potoczna nazwa - Śląski Olimp. Dziś w okolicy, na dowód tego o czym piszę,
archeologowie znajdują unikatowe grobowce kurhanowe i rytualne kamienne kręgi.
Wiemy również, że w 1209 roku Henryk IV przyznał klasztorowi Augustianów prawo do posiadania połowy góry, a w
1494 wykupili oni całą Ślężę (bez komentarza!). Ojciec R. miał dobrych protoplastów :-) W drugiej połowie XVI wieku na jej szczycie (w miejscu dawnego zamku), został wzniesiona drewniana kaplica, a później murowana świątynia pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. W 1834 roku kościół spłonął w wyniku uderzenia pioruna, został jednak odbudowany, a 1 maja 2015 r. ponownie poświęcony. Mam nadzieję, że tym razem jest solidnie zabezpieczony przed piorunią mocą, ponieważ według meteorologów na Ślęży jest najwięcej burz w Polsce.
Ślęża, to również gratka dla kolekcjonerów szczytów Korony Gór Polskich, jest bowiem najwyższym wierzchołkiem tego masywu. Każdy, kto zbiera pieczątki w książeczce do KGP musi tu trafić chociaż jeden raz. My, za pierwszym razem, zapomnieliśmy udokumentować nasz pobyt, co tym razem pamiętaliśmy naprawić.
Szczyt lubią również badać geolodzy i stąd wiemy, że część masywu to ofiolit – przeobrażona skała magmowa, czyli taka która powstała w wyniku krystalizacji lub zakrzepnięcia magmy. Eureka!!! Ślęża to wygasły wulkan! W Wikipedii daremnie jednak szukać wzmianki o wulkanicznym pochodzeniu Masywu. Żeby nie siać fermentu i nie opowiadać bajek (bo się na tym kompletnie nie znam) śpieszę wyjaśnić, że są też geolodzy którzy tak tłumaczą powstanie pasma: najmłodsze alpejskie ruchy górotwórcze (sprzed 15–10 milionów lat) spowodowały oddzielenie Przedgórza od Sudetów i wyodrębnienie masywu, którego trzon zachował się dzięki dużej odporności budujących go skał. Stąd pochodzi wyspowatość masywu.

Na Ślężę, której nazwa prawdopodobnie pochodzi od słowiańskiego „ślęg” czyli wilgoć od wieków ciągną tłumy. Do dziś jest ona w centrum zainteresowania naukowców,
archeologów, radiestetów, magów, geologów, Rodzimowierców, katolików, etc., ale też
zwyczajnych turystów (takich jak my), którzy nawet nie zdają sobie sprawy po czym depczą i jakie tajemnice skrywa ta niewinna góra. Dziś czuję się ignorantem, ale obiecuję stać się człowiekiem oświeconym.

Jako ignorant weszłam i zeszłam na magiczną górę i jest mi z tym dobrze.
Może za sprawą magicznych mocy, a może (w co wierzę) przy udziale moich towarzyszy w wędrówce. Dzień piękny, szlak suchy, humory dobre, ludzi na szlaku mało, trasa niewymagająca zbytnio (chociaż dla niektórych to podobno był Everest), dzień długi, plecaki lekkie, pies dał radę, chociaż to jego pierwsza górska wędrówka. No i kręgosłup tego onego, bez którego byłoby mi ciężko w życiu, wytrzymał bez dawania o sobie znać, co chyba było w tej całej wyprawie najważniejsze.
Taki sprawdzian, czy profesor wykonał dobrze swoją robotę. Nie, że mu nie wierzymy, ale wiadomo :-) najlepiej przekonać się na własnej skórze.
Jest pięknie! Możemy planować kolejne
wyjścia w góry. Bardzo za tym tęskniliśmy, więc doceniamy tym bardziej. A wycieczkę jedno lub kilku dniową w okolice Masywu Ślęży serdecznie polecamy :-) Do zobaczenia na szlaku.


Jestem Wam winna informacje praktyczne i być może przydatne.
Na Ślężę wejdziecie:
🟥 Czerwonym szlakiem (tak jak my), samochód możecie wówczas porzucić w okolicach Zalewu Sulichowickiegi.
🟨 Żółtym szlakiem z Przełęczy Tąpadła i ten szlak jest podobno najkrótszy.
🟦 Niebieskim szlakiem, który startuje z Sobótki. Ta opcja jest dość interesująca, bo wzdłuż niebieskiego szlaku jest chyba najwięcej atrakcji dodatkowych (tablice informacyjne, z legendami, figury kamienne, szczyt Wierzyca z wieżą, etc.), Samochód zostawicie na przeciwko hotelu Sobotel (duże parkingi).
Powyższe szlaki znamy, inne zapewne też są dostępne. Szlaki zawsze można sprawdzić za pomocą aplikacji "Mapa Turystyczna".
Na Ślęży zawsze płonie jakieś ognisko, a jeśli nie to są miejsca gdzie możemy je rozniecić, paliwa w lesie jest pod dostatkiem. Spokojnie można przewidzieć kiełbaskę na szczycie.
Na górze nigdzie nie zapłacicie kartą, więc jeśli chcielibyście tam coś zjeść (lokale są dwa - w budynku schroniska i przy kapliczce) lub kupić pamiątki (w tym lokalne piwo) to musicie zabrać ze sobą tradycyjny środek płatniczy.

Na szczycie nie ma zasięgu żadna telefonia komórkowa. Jesteście zdani sami na siebie. 😁🤪 Jest dużo miejsca, więc śmiało można zabrać koc lub karimatę, tudzież inny poddupek i rozłożyć się z biwakiem na trawie (oczywiście w sprzyjających okolicznościach pogodowych).
Msze święte odbywają się tam w każdą niedzielę i święta o godzinie 14.00. Idąc w kierunku kościoła, po wejściu po jego schodach, należy obejść go z prawej strony, a następnie przejść przez płot (tak jak robią to inni) i kierować się wydeptaną ścieżka. Za jakieś 150 m (może trochę więcej) dojdziemy do wieży widokowej, której nie widać ze szczytu Ślęży, a z której rozpościera się piękny widok. Warto się odważyć.

Sława!
Comentarios