top of page
  • Instagram
Search

P.S. Warmia i Mazury

  • Writer: Ewelina Jędryszczak
    Ewelina Jędryszczak
  • Sep 28, 2020
  • 7 min read

Nasza podróż po Warmii i Mazurach miała być naturalną kontynuacją wycieczki od zachodu po wschód, ale po namyśle stwierdziłam, że jednak nie mieści się w opisie wycieczki po polskim wybrzeżu i zasługuje na osobny wpis. Już wiemy, że nie zrealizujemy całego planu, czyli nie zwiedzimy tutejszego pojezierza w całości (czas nie jest jednak z gumy). Obmyśliliśmy nowy, mikro plan, który jest możliwy do zrealizowania. Postaramy się pokazać Naszemu młodemu wszystkie „NAJ”. Jako, że byliśmy w drodze od ponad tygodnia to zmęczenie lekko dawało nam się już we znaki. Chyba mieliśmy ochotę na dzień wolny od podróży, ale przyjęte założenia i wrodzona ambicją nie dawała za wygraną. Zwolniliśmy jednak nieco wiedząc, że i tak wrócimy tutaj, aby dokończyć dzieła w innym terminie.

Po drodze, jadąc od strony Elbląga, trafiliśmy na reklamę Wilczego Szańca. Mimo moich przyrzeczeń, że temat wojenny uważam za zakończony, dałam się namówić wiedziona obietnicą, iż zostanę na parkingu i przygotuje obiad, kiedy moi Panowie pójdą podziwiać fantazję Hitlera. Nie pykło niestety! Bilet wstępu jest powiązany z opłatą za parking (ponieważ parking znajduje się już na terenie kompleksu). Nie przewidziano bezczynnego siedzenia w samochodzie. Skoro już bilet kupiłam to poszłam pooglądać za co zapłaciłam (XD). Dziwne to uczucie patrzeć jak niemieccy turyści (znaczna większość zwiedzających) w asyście niemieckojęzycznych tłumaczy podziwiają to, co Hitler postawił na chwałę narodu germańskiego. Na parkingu kilka niemieckich kamperów ewidentnie zakotwiczyła tu na dłużej. Artefakty wojskowe wszędzie takie same więc i tu również nic nowego nie znaleźliśmy. W dodatku przy eksponatach militarnych brak opisów, żeby laik taki jak ja nie wiedział na co patrzy. Moi Panowie oczywiście tych opisów nie potrzebowali, mam dwóch specjalistów więc nie omieszkali się ze mną niezbędną wiedzą podzielić. Słynny schron to ogromna kupa betonu i stali. Kwatera została wybudowana tak, aby Hitler mógł z niej dowodzić wojskami podbijającymi ZSRR.

Wysadzenia obiektów na terenie Wilczego Szańca dokonali saperzy niemieccy w nocy 24/25 stycznia 1945 r. po zajęciu przez Armię Czerwoną pobliskiego Węgorzewa. Hitler obawiał się, że jak Rosjanie przejmą obiekty, to będą w nich nie do zwyciężenia. Wszystko ładnie, pię knie (jest to z całą pewnością miejsce historyczne), ale czy nas stać na to, żeby utrzymywać i ciągle inwestować w dzieło Hitlera? My nie mamy nic innego do pokazania jak tylko to, co pozostawili u nas Niemcy? Przy rozminowywania tego terenu zginęło wielu ludzi i wielu zostało rannych, cackamy się z tą kupą gruzu po to, żeby niemiecki turysta mógł się tu czuć wypaśnie i zostawić swoje pieniadze. Oni sami zaś, rozebrali bunkier Hitlera (Führerbunker) i pobudowali w tym miejscu osiedle. Kontrowersyjne dla mnie to wszystko i nie będę miała ochoty nigdy więcej tu wrócić. Młody miał odmienne zdanie, był zachwycony i długo jeszcze przeżywał to co widział, zamęczają Nas różnymi wojennymi historiami, które sobie przypominał.

Pierwsze „NAJ" to Jezioro Hańcza, najgłębsze w Polsce. Tak wiem, to Suwalszczyzna a nie Mazury, ale odkrywanie wymaga poświęceń. W tym przypadku kilku godzin w podróży. Na cel końcowy w tym dniu wybraliśmy miejscówkę w ramach szlaku Green Velo, ale szybko okazało się, że jest tam zakaz biwakowania. Dziwne to, bo skoro są altany, jest wyznaczone miejsce na ognisko, jest zaplecze sanitarne to, aż się prosi żeby biwakować (właśnie tam a nie w lesie), ale nie pierwsze to nasze zdziwienie. Swoją drogą podjęliśmy decyzję, że następnym razem zabieramy ze sobą rowery. Całe Pomorze ma świetne ścieżki rowerowe a to otwiera dla nas nowe możliwości. Przyglądamy się jeszcze jak wygląda sprawa nad jeziorami, ale chyba też obiecująco. Pomorze jest o tyle przyjaźniejsze, że ma prawdziwe ścieżki rowerowe dedykowane tylko i wyłącznie dla jednośladów a to w przypadku dziecka, które dopiero zaczyna jeździć jest ogromnym plusem. Green Velo jest świetne, ale miejscami prowadzi jednak drogami publicznymi i tutaj jeszcze nasz mistrz kierownicy musi nabrać pewnej ogłady.

A teraz zrobię skok w przyszłość. Kiedy to pisałam nawiedziła mnie ruda spryciara zakradająca się do Naszego kosza na śmieci. Dlatego właśnie nie należy ich zostawiać nigdzie poza miejscem dla nich przeznaczonym! Wiewiórka chciała chyba być bardzo sprytna i cicha, ale skacząc z drzewa na drzewo z gałęzi na gałąź i dodając sobie otuchy tak strasznie skrzeczała, że przez chwilę myślałam, że zbliża się do mnie stado dzików a nie jedna mała, śliczna wiewióreczka. Zorientowała się że ja obserwuję, spojrzałyśmy sobie oko w oko i zwiała. Takich gości uwielbiam.

Kolejna noc była specjalna, to ekwinokcjum (równonoc). Księżyc choć cieniutki jak rogalik wkroczył na scenę i spektakularnie przybrał barwę czerwoną. Ognisko to już u Nas norma. Jak się tylko da, to lubimy ogrzać się w jego cieple, szczególnie, że Nasz kampervan nie jest jeszcze ogrzewany a nocki są już zimnawe. I ten piękny obrazek zakłóciła ekipa dość hałaśliwych nurków, którzy nie przejęli się ani zimnem, ani pora nocną i postanowili zanurzyć się w wodach Jeziora Hańcza. Potraktowaliśmy to jako kolejną niesamowitą atrakcję. Panowie pozwolili nawet przyjrzeć się sobie z bliska (i całemu swojemu ekwipunkowi). Fajnie było obserwować jak znikają w toni ciemnego jeziora a za chwilę pod powierzchnią widzieć ich latarki.

Poranek choć pogodny i nawet dość ciepły nie przywitał Nas spektakularnym wschodem słońca. Nie tą stronę jeziora obraliśmy. Za to ruch płetwonurków w naszym obozowisku zaczął się dość szybko. Jednakże za dnia nie było to już tak ekscytujące. Super czyste jezioro, świetna miejscówka, cudny widok i nieustraszona przyroda. Zostawiamy sobie miejscówkę ku pamięci, może kiedyś uda się wrócić. Nie jest to niemożliwe w naszym wykonaniu. Kręciliśmy się już w okolicy w czerwcu br. kiedy to jechaliśmy wzdłuż wschodniej granicy. Byliśmy o włos od Hańczy, odwiedziliśmy trójstyk granic Wisztyniec, most w Stańczykach i Gołdap. Więc prawie jak w banku, że zjawimy się w okolicy ponownie.

Nawigacja oraz kierowca gotowy do drogi, samochód spakowany, reszta bandy w wozie. Czas start! Aby zdążyć na kolejny zachód słońca musimy zagęścić ruchy.

Tym razem NAJ = największe. No i w końcu zapowiadane Mazury. Kraina Wielkich Jezior Mazurskich to największe w Polsce skupisko połączonych kanałami zbiorników, o całkowitej powierzchni 302 km 2. Sercem tego zespołu 24 jezior są Śniardwy – największe jezioro w Polsce, którego powierzchnia wynosi ok. 110 km2. Robi wrażenie, zarówno w opisie w Wikipedii jak i w realu. Szczególnie jeśli trafi się na równie piękny zachód słońca jak My. Czasami pewne rzeczy dzieją się nie bez powodu. Tym razem dość długo szukaliśmy miejscówki. Wszystkie krzaki wokół jeziora zwiedziliśmy w poszukiwaniu tej jednej jedynej. Wpadliśmy na plażę dosłownie w idealnym momencie, kiedy połowa słońca schowała się już za widnokręgiem. W drodze zatrzymał Nas na chwilkę łoś. Najprawdziwszy, wielki łoś chciał przebiec nam drogę. Właściwie to chyba zdziwienie, że jesteśmy w tym samym miejscu i czasie co on, go powstrzymało przed wskoczeniem Nam pod koła. Wymieniliśmy spojrzenia, łoś ogłosił odwrót i tyle go widzieliśmy. Muszę przyznać, że miał spektakularne wejście!

W takich chwilach z łosiem czy z wiewiórka uwielbiam nasza przyrodę i przygody jakie nam funduje. Warto dla niej zaszywać się w głuszy. Wieczorem, kiedy siedzieliśmy przy ognisku dookoła rozbrzmiewał ryk jeleni (albo łosi bo tego nie byliśmy pewni). Wydawało się jakby nas okrążyły. Wody jeziora niosły ich odgłosy a las potęgował i odbijał echem, tworząc lekko upiorny klimat. Jeśli ktoś tego nie przeżył to z całego serca polecam. Dobrze mieć wówczas przy sobie bliską/bliskie osoby tak, aby strach nie obezwładniał zupełnie. Odwykliśmy, myślę, od tych dźwięków a natura wokół nas żyje, tylko w wielkich miastach nie ma dla niej zbyt wiele miejsca. To był piękny wieczór z cudowną fauną i florą sam na sam. A rano szukając spektakularnego ujęcia z wschodu słońca znalazłam liczne ślady obecności łosia dookoła naszego obozowiska. Gdyby mieć więcej czasu z całą pewnością któregoś wieczoru wprosiłby się Nam na kawę.

Pomału nasza podróż dobiega końca. Zostało nam ostatnie „NAJ”. Tym razem najdłuższe jezior – Jeziorak. Dla mnie to podróż sentymentalna, bo nad tym jeziorem swojego czasu spędzałam każde wakacje a w Iławie mieszkają ludzie, których znam od dziecka. Nie było mnie tam kilkanaście lat.

Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy tak zwyczajnie zajechali na miejsce i już. Postanowiliśmy po drodze odwiedzić jeszcze miejsce jednej z największych bitew w historii średniowiecznej Europy, stoczonej na polach pod Grunwaldem 15 lipca 1410 r. Dokładnie na terenach między miejscowościami: Stębork, Łodwigowo i Ulnowo.

Na miejscu znaleźliśmy ogromną przestrzeń, pomnik z wykutymi twarzami rycerzy, 30-metrowy maszt ze znakami wojskowymi Polski i Litwy, obelisk z ułożonych głazów (resztka cokołu pomnika grunwaldzkiego z Krakowa, którą zniszczyli Niemcy ), amfiteatr (chociaż kiedy tam byliśmy nie miała pojęcia, że ma taką funkcję) z kamienną makietą przedstawiającą rozmieszczenie wojsk przed bitwą. Pod tym ostatnim mieści się muzeum. Chociaż nie ma w nim wiele eksponatów to jednak warto i do niego zajrzeć. W środku Nasz młody specjalista zauważył, że manekin, który przedstawia Władysława Jagiełłę, nie ma brody a w znanych mu źródłach zawsze ów król ją miał. Warto byłoby popracować nad większą autentycznością jegomościa, chyba, że zgolił brodę na okoliczność bitwy. Spędziliśmy tak chwilkę, bo obszar na którym znajdują się pola bitewne jest ogromny.

Później najprostszą drogą udaliśmy się do Iławy. Tam już czekali moi znajomi, wody Jezioraka i ogromny spokój jaki z niego bije. O tej porze roku jezioro jest już prawie puste, nie ma żeglarzy a jedynie nieliczne łódki wędkarzy widać na horyzoncie. Podobno z rybami krucho, ale próbować warto. Na Jezioraku znajduje się również jedna z największych wysp śródlądowych w Polsce. To właśnie na niej znajdował się ośrodek wczasowy, który regularnie odwiedzałam w czasie wakacji. Fajnie tak powspominać, chociaż już prawie nic nie zostało z tamtych czasów (jeśli chodzi o infrastrukturę). Bardzo miło spędziliśmy wieczór z bliskimi podziwiając wspólnie kolejny cudowny zachód słońca. Ostatni w tej podróży. Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że z Poznania mamy tutaj do przejechania zaledwie 250 km. Pikuś dla Nas! To z całą pewnością nie będzie ostatni raz tutaj. Z całego serca polecam to miejsce. Każdy z Was słyszał o Mikołajkach, Giżycku czy Elblągu, ale czy ktoś zajrzał do Iławy. Wody jeziora nie są tak czyste jak Hańczy, ale spokojnie można tutaj pożeglować, popływać kajakiem (wokół wyspy to ok 2h wiosłowania), zaszyć się w sekretnej miejscówce, zjeść rybę i zaznać spokoju.

Ostatni dzień tej wyprawy. Przystanek na tamie we Włocławku i w trasę. Podróż powrotna do domu i szalony pomysł do zrealizowania (oczywiście po drodze). Bo jak piątek to tylko w Piątku, gdzie znajduje się geometryczny środek Polski. Byliśmy, zobaczyliśmy, sfotografowaliśmy. Teraz już możemy wracać do Poznania.

Przejechaliśmy ponad 3000 km. Widzieliśmy dużo, jeszcze więcej wylądowało na Naszej liście „na zaś”. Odwiedziliśmy miejsca, które już znaliśmy oraz odkryliśmy zupełnie nowe dla Nas. Zobaczyliśmy wiele cudownych zachodów słońca i udało się wstać na kilka wschodów. Dotknęliśmy zarówno zachodniej jak i wschodniej granicy państwa. Wypoczęliśmy i naładowaliśmy baterie na jesienno-zimowe miesiące. Jeszcze nie odpuszczamy biwakowania, ale to już będą weekendowe wypady wokół domu. Po zakończeniu sezonu bierzemy się za przebudowę naszego pojazdu tak, żeby w przyszłym roku był jeszcze lepiej dostosowany do naszych potrzeb. Po roku takiego podróżowania wiemy już czego nam trzeba. Kim jesteśmy? – kampervanowiczami. Co lubimy robić? – podróżować na dziko. Czego nam potrzeba do pełni szczęścia? - ciepła i toalety! P.S.

P.S.

Jeśli da się czytać te moje "wypocinki" to będę wdzięczna za przekazanie ich dalej. Może jeszcze komuś się przydają.

 
 
 

Comments


bottom of page