top of page
  • Instagram

Odessa zachwyt i zawód w jednym…

  • Writer: Ewelina Jędryszczak
    Ewelina Jędryszczak
  • Aug 27, 2020
  • 7 min read

Updated: Sep 30, 2020

Motywatorem do tego wyjazdu był najmłodszy członek naszej rodziny (nie licząc kota), który od pewnego czasu ze zwiększoną siłą interesował się językiem rosyjskim, nucił pod nosem "Kalinkę" i bawił się rosyjskimi czołgami z klocków Cobi. Postanowiliśmy, na miarę naszych możliwości, troszeczkę pokazać mu jak to jest u tych „Ruskich” a, że temat kresów wschodnich nas wciągnął to i przyjemność sprawiła nam myśl o rychłej podróży w tamte rejony. Oczywiście od pomysłu przeszliśmy do realizacji. Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie taniej opcji biletowej oraz noclegowej. Zakup stosownego przewodnika to już taka nasza analogowa tradycja. W tym przypadku nabyliśmy dwa! Sęk w tym, że takie same (XD). Jeden kupiliśmy tuż po tym jak pojawił się pomysł wycieczki (myślę, że gdzieś w okolicach listopada 2019 r.) a w posiadanie drugiego weszliśmy tuż przed lotem, zapomniawszy na śmierć, że jeden już mamy. O posiadaniu 2 sztuk dowiedzieliśmy się wtedy, kiedy po wyjeździe chcieliśmy odłożyć na półkę ten, który z nami podróżował. No cóż, mamy dwa, jeśli ktoś potrzebuje możemy się podzielić.

Naszą podróż zrealizowaliśmy w okresie ferii zimowych, czyli pod koniec stycznia 2020 r. Trwała 4 dni. Termin mimo, że podczas planowania wydawał się doskonały (mały miał nie straci nic ze szkoły) okazał się dość niefortunny. Nie wiedzieć dlaczego wydawało nam się, że tam będzie cieplej niż w Polsce. W sumie było! Niestety różnica temperatury nie rzuciła nas na kolana, to zaledwie 2 w porywach do 5 stopni cieplej.

Odessa zimą jest BRZYDKA. To oczywiście nasze subiektywne odczucie i macie całkowite prawo się z nim nie zgadzać. My trafiliśmy na szaro-bure miasto, praktycznie bez zieleni (jak to zimą bywa), zanieczyszczone przez odchody psie gdzie popadnie z kapryśną, jesienną aurą. Robiliśmy co było w naszej mocy, aby upiększyć nieco ten obraz i pozostawić w pamięci miłe wspomnienia z wyjazdu.

Przechodząc do zwiedzania, SCHODY PATIOMKINOWSKIE zaskoczyły nas tym, że nie wiodą wprost do morza. Niby przeczytaliśmy te wyżej wspominane przewodniki, ale mieliśmy też własne fantazje na temat schodów i innych spraw. Jakże mijające się z prawdą! Naszym zdaniem powinny się one kończyć w słonej wodzie Morza Czarnego a z ich wierzchołka powinien rozpościerać się cudowny widok. No cóż, rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Widok to może jeszcze jakiś był, głównie na port pełen kontenerowców przysłaniający morze (ani jednego pięknego jachtu). Po prawej i lewej stronie schodów rozciągają się dwa parki miejskie (Park Grecki i Park Stambulski). Zakładam, że latem może to być znacznie przyjemniejszy widok dla oka. Nogi jednak w morzu w tym miejscu nie da się zamoczyć nie ryzykując przy okazji życia. No way! Kolejka z wagonikami, ciągnąca się wzdłuż tego cudu architektury użytkowej, opisywana w przewodnikach i blogach, nie działała i wyglądała tak, jakby ten stan trwał od dawna. To jedną atrakcję mamy odhaczoną! Później wracaliśmy tam jeszcze kilkukrotnie bo wszystkie drogi w Odessie nas tam wiodły. Za każdym razem byliśmy mniej zdziwieni, że te schody jednak nie kończą się na plaży.

Teatr Opery i Baletu wyglądał pięknie, szczególnie pierwszego dnia, kiedy towarzyszyło nam jeszcze słońce. Nawet otaczająca go zieleń była jakoś bardziej zielona, niż gdziekolwiek indziej w mieście. Kręciliśmy się dookoła dłuższą chwilę, bo według wszelkich znaków na niebie i ziemi w tych okolicach miał znajdować się również Cień Puszkina. Myślę, że jak napiszę, iż podeptałam go ze trzy razy to ani o raz się nie pomylę. Trzeba w tym miejscu bacznie patrzeć pod nogi i zdecydowanie nie spodziewać się wielkiego „łał!”.

Znaleźliśmy też kilka obiektów sakralnych różnych religii i na nich warto było na chwilę zawiesić oko. Jest tam zarówno meczet, synagoga, kościół prawosławny jak i kościół katolicki. Wszystkie sobie spokojnie stoją i pięknie się prezentują. To zdecydowanie lubimy! Udało nam się odnaleźć w terenie kilka pomników opisanych w przewodniku: Pomnik Złotego Dziecka oraz bardzo fotogeniczny Pomnik Żony Marynarza (w porcie), Pomnik Marynarzy z Pancernika Potiomkin (miejsce spotkań odeskiej młodzieży), Pomnik Dwunastego Krzesła (musiałam doczytać o co tu chodzi, bo kto normalny robi pomnik krzesła?!), niepozorny Pomnik Pomarańczy, Pomnik Izaaka Babla i kilka innych o których nasz przewodnik jakoś nie wspomniał.

Trochę nam zajęło odnalezienie drogi nad MORZE. W końcu jednak nasze wysiłki zostały nagrodzone i udało się pomoczyć w nim nogi oraz podreptać po zimnym piasku bosą stopą a nawet zobaczyć zachód słońca. Z centrum miasta należy kierować się do Parku Szewczenki a tam napotkamy na prostą drogę wiodącą nad morze. Kiedy naszym oczom ukaże się budowla przypominając Łuk Triumfalny wówczas wiemy, że jesteśmy już bardzo blisko.

Plaża jest mała, niezbyt urodziwa i zatłoczona, nawet w zimie. Wzdłuż niej znajdują się lokale gastronomiczne, niektóre nawet całkiem sympatyczne. Znaleźliśmy też to, co nas chyba najbardziej interesowało w danym momencie – Delfinarium.

Ponieważ najmłodszy członek naszego zespołu początkiem marca obchodził swoje 9 urodziny postanowiliśmy, że w tym roku przyśpieszymy nieco prezent i będzie mógł popływać z delfinami. No nie jest to tania impreza, nie mniej jednak chyba warta swojej ceny. W tym miejscu dopowiem, że schowałam dla dobra młodego człowieka zasadę, iż nie chodzimy do Cyrków a to trochę taka właśnie placówka. Zamiast koni, piesków i wielbłądów mamy tutaj zwierzątka morskie. Czego się nie robi dla dziecka (XD). Po pokazie delfinów i innych stworzeń oraz po wykupieniu stosownego biletu, można popływać z tymi uroczymi ssakami. Opcji jest kilka a aktualne informację można znaleźć bez problemu na stronie Delfinarium. Pokaz się zakończył, formalności dopełniliśmy a nasz nadworny fotograf zajął dobre miejsce, aby uwiecznić tą wiekopomną chwilę. Udałam się z małym za kulisy. Trochę się zdziwiłam, że nikt z obsługi nie chce ze mną (jako osobą dorosłą i matka tego dziecka) rozmawiać, nie trzeba wypisać żadnej zgody, nikt nie pyta o ewentualne alergie i przeciwwskazania medyczne. Tak po prostu i zwyczajnie "proszę się rozebrać" (wypowiedziane oczywiście w języku rosyjskim) i już. Przez głowę przebiegła mi myśl, że przydałby się jakiś kapok. Chyba zadziałała telepatia bo opłacony przez nas fotograf (do tego jednego, jedynego zdjęcia zza kulis) zapytał czy mały potrafi pływać. Szybka kalkulacja w głowie i stwierdziłam, że bezpieczniej będzie kiedy powiem, że nie. Basen w którym pływały zwierzęta wydawał się głęboki, one same lekko szalone a mały to zaledwie początkujący pływak. W ostatniej chwili otrzymał kapok. Nikt nie sprawdził czy i jak go ubraliśmy (tzn. ja sprawdziłam 10 razy). Akcja była wartka jak woda w górskiej rzece! Chlup…i mały był w wodzie. Trener coś tam pokrzyczał po rosyjsku i kazał na migi złapać delfina za płetwę grzbietową. Jakimś cudem mały zrozumiał co gość do niego mówi i nawet się nie obejrzałam a już był w połowie basenu ze swoim towarzyszem. Jedynym! Bo trener został na lądzie i wydawał jedynie komendy swojemu pupilowi gwizdkiem. Dobrze, że całość trwała chwilę bo młody przypłynął do brzegu, zrobiono mu pięknie pozowane zdjęcie i wyciągnięto z kipieli a ja nadal stałam w oszołomieniu i szacowałam jak bardzo ryzykowne było to, co zrobiliśmy! Warto dodać, że mały wyszedł z basenu siny. Nie z wrażenia a z zimna! Nikt z nas nie sprawdził ani nie zapytał wcześniej o temperaturę wody. Młody prezent zaliczył do udanych. Wieczorem poszedł spać bez kąpieli bo tak pięknie „pachniał” delfinem, że nie chciał pozbywać się tego zapachu. Ujmując to po mojemu – walił rybą!

O mały włos a zapomniałabym wspomnieć jak ogromnym wyzwaniem jest przemieszczanie się po mieście. Oczywiście można korzystać z taksówek (tak też dostaliśmy się wieczorem z lotniska do naszego miejsca noclegowego), ale umówmy się, taki sposób poruszania jest dla mięczaków. Komunikacja miejska w naszym pojęciu tego słowa prawie nie istnieje. Prawie, bo jeżdżą tam zarówno tramwaje, trolejbusy jak i busy. Rozkład jazdy to abstrakcja. Bilety sprzedaje kierowca, albo starsza pani w podomce w niczym nie przypominająca konduktora. Stan techniczny pojazdów to już zupełnie inna bajka, taka powiedzmy z kilkudziesięcioletnim stażem. Tego koniecznie trzeba spróbować bo opisać się z całą pewnością nie da. Dla mniej odważnych jest dobra wiadomość. Odessa to nie Warszawa, da się ją obejść na nogach w kilka godzin.


(Fotografia autorstwa administratora strony)

Największy problem na jaki napotkaliśmy w Odessie to bariera językowa. Niestety nie jesteśmy rosyjskojęzyczni a te kilka podstawowych zwrotów, których nauczyliśmy się w podstawówce, już nam z głów wyleciało. Mieszkańcy Odessy pałają ogromną niechęcią do komunikacji w języku angielskim (z nielicznymi wyjątkami), więc można się tutaj na własnej skórze przekonać jak wielką krzywdę wyrządziło nam to, co stało się podczas budowy wierzy Babel. Dodatkowo Ukraińcy zdecydowanie nie chcieli się chyba z nami dogadać. Dotychczas nie mieliśmy problemów z porozumiewaniem się za pomocą miksu wszystkich języków świata w połączeniu z miganiem, rysowaniem i tym wszystkim co składa się na język „Kali chcieć, Kali móc”. Tutaj mieliśmy!

Nie udało nam się zjeść typowych ukraińskich potraw. Nie udało nam się odnaleźć sekretnego wejścia do Katakumb. Za to udało nam się odnaleźć w lokalnej aptece specyfik „Mumio ałtajskie” a w markecie na dziale z alkoholami ukraiński koniak „Shabo” (godny polecenia).

Reasumując były i wzloty i upadki, zachwyty i zawody, „huraoptymizm” i chwile zwątpienia. Odessa nie zachwyciła nas na tyle, abyśmy chcieli szybko do niej wrócić. Nie mówimy nigdy, bo kiedyś pewnie zechcemy sprawdzić jak wygląda wiosną czy latem. Mamy jednak na uwadze tyle ciekawych lokalizacji, do których jeszcze nie dotarliśmy, że nie chcemy tracić czas na powroty w miejsce, które nie ma z nami chemii. Odessa ma w sobie ducha dawnych czasów, cząstkę mateczki Rosji, wschodnią egzotykę, kilka ciekawych zabytków, dostęp do Morza Czarnego no i można do niej polecieć za niewielkie pieniądze (w naszym przypadku 39 zł w jedną stronę/osoba) z kilku miast w Polsce (między innymi z Poznania) *Edit: można było przed epidemią COVID-19.

Wszystkie atrakcje Odessy oczywiście nie zmieściły się w niniejszym wpisie. Nie zakładałam, że uda mi się napisać kompletny przewodnik (mam dwa i to mi wystarczy). Pozostawię je więc do samodzielnego odkrycia reszcie chętnych.

Raz warto!


P.S. od edytorki (adminki) ;)

Ja Odessę odwiedziłam jeszcze w liceum, wiosną 2017 bodaj roku. Zapamiętałam ją zupełnie inaczej. Zielona, kolorowa, różnorodna, ciepła. Z pięknymi kamienicami w przeróżnym stylu odmalowanymi na pastelowe kolory. Szumiące morze, kąpiel w ubraniach (bo strojów nie zabraliśmy), zdjęcia aparatem analogowym i polaroidem. Niesamowicie miła przewodniczka i pyszne lody. Miły gwar nadmorskiej miejscowości. W tym miejscu pozwolę sobie na dowód wepchnąć kilka fotek.

P.S. od autora

Mówiłam, że można się z nami nie zgadzać :-)


 
 
 

Comments


bottom of page