Od zachodu po wschód…
- Ewelina Jędryszczak
- Sep 18, 2020
- 5 min read
Updated: Sep 30, 2020
Część I
Zacznę tak, dawno nie mieliśmy tak pod górkę jak z tą podróżą (może nawet nigdy). Pisałam już o innych planach, odwołanych lotach i takich tam a od kilku dni towarzyszy Nam kumulacja nieszczęść. Jakby wszystko razem sprzysięgło się przeciwko Nam. Po wielkich przekopach udało się wystartować, ale od pierwszej minuty tego wyjazdu nie jesteśmy pewni kiedy nastąpi kres. Karawana jeszcze jedzie dalej.

Na pierwszy ogień poszła woda. A ściślej rzeka Warta, postanowiliśmy sprawdzić gdzie ona znajduje swoje ujście tak, aby w końcu trafić do morza. W Kostrzynie nad Odrą, słynącym z imprezy Woodstock/Poll&Rock, obie rzeki łączą się a ich wody przenikają. Po drodze naszła Nas myśl, jak to jest, że dalej płynie Odrą a nie Warta? Dlaczego to Warta wpada do Odry a nie odwrotnie? Hydrolodzy pewnie mają jakieś logiczne wytłumaczenie. Miejsce połączenia wygląda zupełnie zwyczajnie, ale dla świeżo upieczonych Poznaniaków, którzy lubią bywać nad Wartą, to ciekawy temat. Niebawem sprawdzimy pewnie gdzie owa rzeka znajduje swój początek (ale to już inna wycieczka będzie). Samo miejsce połączenia obu rzek znajduje się w nieszczególnym miejscu, za oczyszczalnią ścieków i w „dzielnicy” mocno przemysłowej (jest tam fabryka papieru toaletowego znanej marki z liskiem) a w dodatku gdzie okiem nie sięgnąć walają się sterty śmieci. Tak sobie myślę, że ludzie to jednak świnie (bez obrazy dla zwierząt)! Gdyby oczyścić to miejsce i ociupinkę o nie zadbać to byłoby równie przyjemne jak nasza miejscówka w Trzykolnych Młynach nad Wartą.

Dalej ruszamy w kierunku Gryfina w poszukiwaniu Krzywego Lasu. Oczywiście nadaremnie wypatrywaliśmy jakiegoś szyldu ze wskazówką jak do niego dojechać. Atrakcja przyrodnicza jest ukryta w lasku i nic nie wskazuje na jej obecność w tym miejscu. Przynajmniej nam nic oczu nie wykuło, ale zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić podróżując po Polsce. Przyznam, że nawet to lubimy, takie nasze zabawy w detektywów, no bo przecież gdzieś “tuto” musi być! Trochę na czuja, trochę za nawigacją, która kazała jechać kawałek polną drogą wzdłuż ogródków działkowych, pod rurą ciepłowniczą, przez lasek, trafiliśmy w końcu do celu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce Krzywy Las jakby się skurczył (na nasz widok zapewne) w stosunku do tego, co o nim czytaliśmy i jakie mieliśmy o nim wyobrażenie. Ot, taki laseczek a za jego przetrzebionym poszyciem widać okoliczne bloki. Sam w sobie jest ciekawy, ale zdecydowanie nie na tyle, żeby przejechać dla jego widoku pół Polski. Jeśli ktoś jest w okolicy to warto zajrzeć i uczynić z niego dodatkową atrakcję, ale żeby specjalnie tu jechać, to odradzam. No chyba, że ktoś jest zagorzałym przyrodnikiem i uwielbia takie wybryki natury, wówczas pewnie i cały kraj warto przejechać.

Tym oto sposobem docieramy do kresu pierwszego dnia podróży. Ostatni na Naszej mapie tego dnia jest Wolin. Tym razem byliśmy prawie u siebie, więc nic nie mogło Nas zaskoczyć. Prawie, bo komarów było bez liku i chyba specjalnie dla nas ogłosiły jakiś zlot. Nigdy w życiu nie widziałam ich w takiej ilości. Odpowiednie spraye "anty" mamy zawsze ze sobą, bo nad Wartę też lubią wpadać (na szczęście mniej licznie). Kiedy zakotwiczyliśmy na dzikiej miejscówce (od strony Zalewu Szczecińskiego), w pobliżu plaży miejskiej, byliśmy tam gdzie lubimy. Mieliśmy nadzieję, że całe „zło” zostało już za Nami. Zero ludzi, poza jednym równie dzikim kamperowiczem (w odległości 50 m od Nas) i jednym rowerzystą zażywającym szybkiej kąpieli. Po chwili dołączyła jeszcze do Naszej nielicznej paczki pani z łopatą. Przyznam, że narzędzie mnie zaniepokoiło, ale okazało się, iż kobieta przyjechała jedynie wykopać jakieś wcześniej upatrzone kłącze (ciekawość pierwszy stopień do piekła, ale przyznam, że do dziś się zastanawiam co to było?). Obstawiam, że to przemiła, lokalna czarownica a ja takie uwielbiam. Przyszła do Nas z darami, widząc jak usilnie oganiamy się od komarów. Przyniosła świeżo zerwany wrotycz i przekazała, że nie ma lepszego środka na wolińskie komary jak on. Pięknie podziękowaliśmy, wiadomo z obcymi czarownicami lepiej nie zadzierać, ale miłe to było bardzo. Są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy widzą coś jeszcze poza czubkiem własnego nosa.

Nasze obozowisko znajduje się w takim miejscu, gdzie słonko zachodzi najpiękniej. Trzeba tylko uważać na „ruchome piaski”, które nie wybaczają błędów i tylko czekają na drobne potknięcie kierowcy, żeby zakopać auto po próg. Są takie momenty kiedy łopata dobra rzecz, lepiej mieć jak nie mieć (XD). Tego dnia słonko, aby wynagrodzić wszystkie trudy podróży urządziło dla Nas prywatny spektakl i zgasło w najpiękniejszy sposób. Tuż za nim na scenę wkroczyły gwiazdy a ich widoku tutaj nie zakłóca żadna miejska latarnia. Niektóre postanowiły nawet spaść. Z całego serca polecam takie właśnie zakończenia dnia (część o komarach pomijam).

Nowy dzień i nowe wyzwania. Cel - Świnoujście. Właściwie to tutaj dopiero zaczyna się taka Nasza prawdziwa i zaplanowaną podróż. Jako, że chcemy zjechać od zachodu aż po wschód wzdłuż wybrzeża to musimy dotknąć niemieckiej granicy, aby ta podróż na dobre mogła się rozpocząć. Początkowo chcieliśmy przeprawić się do Świnoujścia wraz z samochodem, ale przyglądając się wolno przesuwającej kolejce na prom odpuściliśmy temat (myślę, że dotarcie na niego zajęłoby nam ok. 3h, powrót pewnie podobnie). Po szybkiej konsultacji z przyjaciółką (jak dobrze mieć przyjaciół!), która w Świnoujściu bywa stwierdziliśmy, że Nasze nogi będą zdecydowanie lepszym środkiem transportu. Zaparkowaliśmy w okolicach dworca PKP a stamtąd już widać prom. Dla najmłodszego uczestnika Naszej wyprawy to była frajda przepłynąć na drugi brzeg takim wielkim czymś. Podróż trwa ok. 10 min. i jesteśmy na drugim brzegu a pomyśleć, że chcieliśmy stać 3h w kolejce na prom (XD).

Przeszliśmy przez park/las i dotarliśmy do fortu zachodniego a, że dwóch moich panów jest niekwestionowanymi fanami militariów, to nie pozostało mi nic innego jak towarzyszyć im w zwiedzaniu. Po raz już nawet nie wiem który oglądałam broń, mundury, radiostacje, działa, wyrzutnie i inne sprzęty wojskowe. Moim panom to się chyba nigdy nie znudzi a ja wychodzę z założenia, że chłopaki też muszą mieć przecież coś z tej wycieczki.


Później wyruszyliśmy na poszukiwanie wiatraka, który cudnie i nietypowo prezentował się na zdjęciach w Internecie. Postanowiliśmy sprawdzić czy wart jest tego zachodu. Otóż wart! Wygląda cudnie, majestatycznie strzeże wejścia do portu. Sam port również dostarcza atrakcji. Nam sprawia przyjemność patrzenie jak statki małe, ale i te ogromne wpływają i wypływają z portu. Widać stąd również plażę, która ciągnie się zdecydowanie, aż na terytorium Niemiec. Idziemy jeszcze kawałek w stronę granicy, aby przyjrzeć się tej plaży i ludziom (bez tłumu). Po chwili wracamy do miasta i na prom. Wystarczy nam, Niemiec dotknęliśmy teraz czas przemieszczać się na wschód.


Drugi nocleg spędziliśmy w Mrzeżynie i znów zachód słońca dostarczył nam nie lada atrakcji. Tutejsza przystań daje możliwość zaparkowania takim jak My, nad samą wodą. Jeden jest tylko problem, plac na którym się stoi to wybetonowana pustynia. Zdecydowaliśmy udać się po zachodzie słonka w bardziej ustronne miejsce. My raczej tacu odludni jesteśmy. Zachodem się podzielę poniżej a resztę podróży opiszę w kolejnych częściach. Trzymajcie kciuki żeby udało nam się dotrzeć tam gdzie planujemy...


コメント