top of page
  • Instagram
Search

Życie jest największą przygodą…

  • Writer: Ewelina Jędryszczak
    Ewelina Jędryszczak
  • Aug 26, 2020
  • 5 min read

Updated: Apr 21, 2021

Nasz samozwańczy „administrator strony” (moja córka), po licznych potyczkach słownych, przekonała mnie, że należy się obszerniej przedstawić bo tego wymaga formuła prowadzenia poczytnego bloga (XD). Niniejszym zamierzam to uczynić.

Ja chciałam po prostu dzielić się tym, co nas zachwyca. No cóż, pierwsza prawda objawiona – jesteśmy bardziej analogowi niż nam się wydawało.

Jesteśmy parą po czterdziestce, bez kompleksów, prawdopodobnie już po przejściu kryzysu wieku średniego. Mieszkamy w Poznaniu i chyba nawet lubimy to miasto, choć duszę mamy taką bliżej „obywatela świata”. Przywiodła nas tu praca (on) i miłość (ja).


JA, starsza o dwa lata od niego, matka dwójki dzieci, po tak zwanych przejściach, kobieta zawodowo spełniona, pedagog z zacięciem psychologicznym, kobieta pracująca, niedoświadczona zielarka, początkująca Słowianka, amatorska blogerka, książkoholiczka, łowczyni biletów lotniczych na naszą kieszeń, logistyczka z wrodzonym zamiłowaniem (wyssanym z mlekiem matki) do podróży.

ON, młodszy o dwa lata, prawie „tata” dla mojego młodszego syna, wdowiec, zawodowo związany z służbami mundurowymi (tajne łamane przez poufne), mechanik pojazdów samochodowych i fototechnik w jednym, początkujący płatnerz, modelarz, producent win i nalewek na własny użytek, pretendujący na Vikinga, kierowca naszego familijnego kamperbusa, który zachłysnął się podróżowaniem.


PODRÓŻE, to jest sens naszej codzienności. Pracujemy żeby podróżować i nie odwrotnie. Czekamy na każdy weekend jak na boskie zmiłowanie i zawsze mamy kilka planów awaryjnych. Nie straszna nam niesprzyjająca aura pogodowa. Naszym zdaniem nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie. Lubimy podróżować naszym kamperbusem, ale nie straszne nam piesze czy rowerowe wycieczki. Jak góry, to tylko na własnych nogach. Jak miasto, to chętnie z poziomu siodełka rowerowego. Szybciej i ekologicznie. Korzystamy też z rowerów jako środka lokomocji do/z pracy. Czasami latamy samolotem, dlaczego nie! Zdobywamy sukcesywnie Koronę Gór Polski. Za nami 21 szczytów. Zasięg rowerowy, bezpieczny dla naszych pośladków to 50 km/dziennie.

KAMPERBUS to nic innego jak Opel Vivaro sukcesywnie przerabiany i dostosowywany do naszych potrzeb. Oczywiście sami jesteśmy autorami tych udoskonaleń. Czasami coś podpatrzymy w Internecie, ktoś coś podpowie, życie doda swoje cenne uwagi i mamy taki pojazd jak na załączonych zdjęciach. Technicznie oczywiście większy tutaj wkład jego. Ja tak bardziej estetycznie się udzielam. Nie mogę powiedzieć, że jest to kształt ostateczny naszego przemieszczacza. Projekt w trakcie ciągłej modyfikacji…

Czym się kierujemy wybierając trasę? Hmmmm…trudno stwierdzić. Góry nas połączyły i oboje jesteśmy z nimi zaprzyjaźnieni od zawsze, więc naturalne dla nas jest, że lubimy je odwiedzać. Wcześniej mieliśmy swoje ulubione pasma górskie. Ja – Karkonosze, On – Tatry. Teraz nic już nas nie ogranicza. Do listy ukochanych gór dopisaliśmy Pieniny, Spisz, Sowie Góry, Beskidy (lista otwarta)…

Ponieważ POZNAŃ był dla mnie (i moich dzieci) miastem nieznanym, więc chcieliśmy go poznać. Zataczaliśmy najpierw małe kółka wokół Starego Miasta sukcesywnie zwiększając ich promień. Odkryliśmy, że Wielkopolska to takie trochę Mazury. Spłynęliśmy kajakami Wartą na odcinku Pyzdry – Czeszewo. Oczywiście znaleźliśmy tutaj też góry – najwyższa z nich to Kobyla Góra ze swoimi imponującymi 284 metrami n.p.m. Puszcza Zielonka złapała nas za serce i płuca. Rowerem wielokrotnie odwiedziliśmy wieżę na Szachtach. Wiemy, gdzie wylądowały w okolicy niemałych rozmiarów meteoryty. Byliśmy zobaczyć Lawendowe Poletko i nacieszyć się zapachem przypominającym Chorwację. Daliśmy się przyłapać policji na poligonie w Biedrusku. Żaglowiec Krzysztofa Kolumba – Santa Maria odnaleźliśmy w Puszykowie. Regularnie odwiedzamy Kórnik, ucząc syna, że to nazwa własna z zamierzonym błędem ortograficznym. Dzieci twierdzą, że to właśnie tam są najlepsze lody w Wielkopolsce. Nadal mamy poczucie, że zostało nam tutaj jeszcze wiele do zobaczenia i sporo pomysłów na małe podróże po okolicy oczekuje na realizację.

Mamy też inne fantazje, na które wpadamy co chwilkę pod wpływem: innych ludzi, zobaczonych już miejsc i rozgrzebanych w ten sposób historii, które gdzieś mają swój ciąg dalszy, książek, TV (od której ogólnie stronimy), Internetu, itd. I tak jadąc w Bieszczady zwiedziliśmy też Spisz a przy okazji urodził się plan na wędrówkę wzdłuż wschodniej granicy, który niezwłocznie zrealizowaliśmy. W sumie przejechaliśmy na tej trasie ponad 3300 km w ciągu 2 tygodni. Będąc w Karkonoszach, poznana podczas tej wędrówki para z cudownym psem wspomniała o Rudawach Janowickich i tak trafiliśmy na szalonego Sylwestra do Schroniska PTTK „Szwajcarka”. Przygotowując się do wyjazdu na Majorkę (bo zwyczajnie udało się kupić tanie bilety lotnicze) przeczytaliśmy o tamtejszych górach i w konsekwencji zapragnęliśmy zdobyć La Ofre, idąc na szczyt szlakiem wydeptanym jedynie przez kozice górskie. Jadąc do Gruzji z założeniem, że nikt nam nie będzie mówił jak mamy żyć i zwiedzać, trafiliśmy na lotnisku na szalonego Gruzina, który zaplanował za nas cały 7 dniowy pobyt, pokazał co chciał i zakochał nas w tym kraju. Chcąc przygotować się do zimowej wędrówki w Tatrach (Czerwone Wierchy) i wypróbować świeżo nabyte raki, zaplanowaliśmy wejście na znaną nam dobrze Śnieżkę. Znaną jednak jedynie w lecie a to zrobiło ogromną różnicę. Oj dała nam wycisk i nauczkę na całe życie! Sprawdziła się jako zimowy nauczyciel. I tych inspiracji było wiele, to jest niekończąca się opowieść również dlatego, że nie robimy szczegółowych planów i nie trzymamy się sztywno obranej ścieżki. Płyniemy czasami z prądem a czasami pod prąd, ale według własnego pomysłu. Dodam, że jedno z nas nie potrafi pływać a drugie ma lęk przestrzeni/lęk wysokości.

Staramy się żyć tak, jakby jutra miało nie być. Nie szczędzimy sobie czułości, ale też nie ociekamy cukrem. Sprzeczamy się, ale nie potrafimy się na siebie gniewać. Idziemy do przodu, ale nie boimy się spojrzeć wstecz. To co było sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Wiemy czego chcemy. Nie odkładamy marzeń na „kiedyś”. Małe realizujemy od ręki, duże czasami chwilkę muszą poczekać.

Nie mamy dużych wymagań. Cieszą nas małe rzeczy: ognisko w fajnym miejscu, nowo poznani ludzie, spadające gwiazdy, wspólna kawa, czas spędzony z bliskimi, przyroda, piękno wschodów i zachodów słońca (nawet tych z naszego balkonu). Cieszy nas kiedy uda nam się coś zrobić własnymi rękami, kiedy znajdziemy fajne miejsce na nocleg na dziko (to wcale nie jest takie łatwe!), kiedy pokonamy niemoc i uda nam się zdobyć kolejny szczyt lub dotrzeć do domu na rowerze pomimo wiatru wiejącego w twarz (zrozumie ten, kto ma rower miejski z 3 biegami), kiedy uda nam się znaleźć drewno i rozpalić ognisko, kiedy po kilku dniach w podróży możemy wskoczyć do wygodnego łóżka, kiedy uda nam się komuś pomóc…

Zdecydowanie nie lubimy tłumów. To tłumaczy formę wypoczynku jaką wybraliśmy. Ciężko znosimy chamstwo i brak szacunku dla drugiego człowieka. Nie wtrącamy się do polityki, chociaż ona coraz częściej z buciorami wchodzi do naszego życia. Nie interesuje nas kto z kim sypia i skąd ma pieniądze na swoje życie, ale też nie lubimy „dobrych” rad odnośnie naszej egzystencji. Męczy nas gwar dużych miast, chociaż wpadamy do nich z wizytą od czasu do czasu. Śmieci nie lubimy, szczególnie tych pozostawionych przez innych na szlaku którym podążamy! Głupoty na drogach, kierowców „niedzielnych”, tych którym się tak strasznie spieszy, że muszą wyprzedzać na trzeciego oraz takich, co to trąbią już na pomarańczowym świetle (zmora poznaniaków), dając znać żeby startować bo przecież czas to pieniądz, nieśmiertelnych, którym się wydaje, że nasz bus może tak po prostu zniknąć na żądanie. Żyjemy według własnego pomysłu i dajemy żyć innym.

コメント


bottom of page